Raporty OG

Ekosocjalizm, czyli dlaczego dewzrost zniszczy pokój i dobrobyt, a potem klimat [RAPORT OG]

Ekosocjalizm, czy jak kto woli dewzrost, jest jedną z wielu utopijnych idei, których popieranie bardziej szkodzi, niż pomaga sprawie!

Niestety ekosocjalizm, który w tym tekście będzie w dużej mierze rozumiany jako dewzrost (będę używał tych słów naprzemiennie), cieszy się coraz większą popularnością na szeroko rozumianej lewicy. Piszę niestety, ponieważ jest to trend bardzo szkodliwy. Ekosocjalizm jest opartą na magicznym myśleniu ideą, której wdrożenie w życie jest zwyczajnie niemożliwe. Co więcej, nawet gdyby się to udało, wątpliwe, że dewzrost trwale zatrzymałby zmiany klimatu. W niniejszym artykule chciałbym wyjaśnić, dlaczego tak uważam oraz zaproponować alternatywę. 

  • Raport zaczyna się od wyjaśnienia kilku podstawach kwestii, w tym tej najbardziej fundamentalnej. Mianowicie, czym jest ten cały ekosocjalizm, dewzrost? 
  • Następnie przechodzę do tego, że idei tej ze względów politycznych nie da się wdrożyć na Zachodzie, ponieważ oznaczałoby to realne, znaczące zmniejszenie szeroko rozumianego dobrobytu jego mieszkańców. 
  • W centralnej części raportu przeprowadzona jest dokładna analiza tego, jak miałby wyglądać globalny ekosocjalizm. W niej w pełni ukazane jest magiczne myślenie stojące za ideą dewzrostu. 
  • Tekst kończy się zaproponowaniem oraz opisaniem lepszej, dającej się wprowadzić w życie alternatywy opartej na rosnącym materialnym dobrobycie oraz postępie technologicznym. 

Przedwstęp, czyli nie bawmy się w symetryzm

Jednakże, zanim przejdę do tego, czym ekosocjalizm jest i dlaczego w mojej opinii jest szkodliwy, chciałbym poruszyć dwie istotne kwestie. Po pierwsze uważam, że symetryzm w kwestii klimatu, uprawiany przez niektórych ekspertów, jest mocno nieuprawniony. Otóż nieuznawanie antropogenicznego ocieplenia klimatu nie jest w żadnym przypadku równoważne z wiarą w to, że dewzrost rozwiąże klimatyczny problem. Wynika to między innymi z kwestii, na którą bardzo często wskazuje publicysta Tomasz Markierwka. Chodzi konkretnie o skalę zjawiska (przy czym ta zawsze taka będzie, o czym w dalszej części tekstu). W celu wyjaśnienia posłużę się przykładem. 

Wiecie kto to Maciej Grodzicki? Naprawdę nie!? Serio nie znacie, o ile się nie mylę, najprawdopodobniej najbardziej znanego polskiego ekonomisty będącego zwolennikiem dewzrostu! Na Twitterze ma obecnie porażające 669 obserwujących. Z drugiej strony jestem w stanie postawić dolary przeciwko orzechom, że Czytelnik wie, kim jest na przykład Łukasz Warzecha, jeden z bardziej znanych w Polsce (wątpię, iż najbardziej znany) wyznawca teorii głoszącej, że z antropogenicznego ocieplenia klimatu nie ma. To moim zdaniem dosyć trafnie ukazuje, jak bardzo różnią się pod względem wielkości oba problemy. Do tego, zwolennicy dewzrostu w przeciwieństwie do Warzechów tego świata popierają wiele aktualnie prowadzonych polityk klimatycznych. Zwyczajnie uważają, że są one zbyt mało radykalne. 

Ponadto chciałbym już na wstępie zaznaczyć, że w tekście tym będę wielokrotnie przywoływać wszelkiego rodzaju socjalistów, marksistów i tym podobnych. Postępuję tak bynajmniej nie z tego powodu, że zgadzam się z cytowanymi badaczami odnośnie pożądanego kształtu gospodarki, świata. Podyktowane to jest faktem, że argumenty stawiane przez ludzi reprezentujących organizacje takie jak wspierane przez fundacje Gatesów Kurzgesagt, często spotykają się z negatywnym odbiorem, ze względu na to z czyich ust padają. Przywołując te wszystkie osoby o lewicowych poglądach, chce pokazać, że argumenty przeciwko ekosocjalizmowi bynajmniej wcale nie wynikają, a przynajmniej nie muszą z przyjęcia jakiejś konkretnej ideologii politycznej. Do tego, chciałbym zaznaczyć, że wiele poruszonych tutaj kwestii mimowolnie będzie dotyczyć ogólnie polityk klimatycznych opartych na ograniczaniu produkcji. 

Czym jest ekosocjalizm, dewzrost?

Czym jest dewzrost, ekosocjalizm? Odpowiedzi na to pytanie jest równie dużo, co samych zwolenników tej idei. Spotykane definicje ekosocjalizmu często są na tyle ogólnikowe, że warto w tym miejscu postawić linię demarkacyjną, silnie oddzielającą to, co ekosocjalizmem jest od tego, co nim nie jest. Z tego powodu w celu wyjaśnienia czym jest ekosocjalizm, bez odejścia zbyt daleko od tego, co zwolennicy tej idei mają na myśli, postanowiłem stworzyć własną definicję w oparciu o tę przytoczoną przez Erin Remblance (kwestia tego, jak bardzo życzeniowa ona jest, mimo moich poprawek, zostanie niejako poruszona później): 

Ekosocjalizm to trwałe, demokratyczne, planowane oraz sprawiedliwe zmniejszenie skali produkcji i konsumpcji, które poprawi warunki ekologiczne, zapobiegnie zmianom klimatu oraz pozwoli nam utrzymać się w granicach planetarnych w perspektywie krótko- i długoterminowej, nie pogarszając, a nawet poprawiając przy tym jakość życia.

Czym jest ekosocjalizm?
Źródło: Erin Remblance, X

Przyjrzymy się jej poszczególnym członom, które często wzbudzają nieporozumienia. Trwałe w definicji oznacza, że produkcja mierzona PKB* na mieszkańca (na wykresie size of the economy) w przypadku państw rozwiniętych gospodarczo ma zostać obniżona permanentnie w celu zmniejszania zużycia surowców, energii itd., co z kolei doprowadzi do znacznego ograniczania niekorzystnego wpływu ludzkości na klimat i środowisko. Przy czym zdaniem zwolenników dewzrostu kraje biedne powinny mieć jeszcze określone pole do wzrostu gospodarczego. Jednakże, co warto zaznaczyć, na poziomie globalnym do wzrostu PKB per capita już nawet w fazie przejściowej nie powinno w ogóle dochodzić. Następnie zaś po okresie ubożenia bogatych i bogacenia się biednych, światowa gospodarka ma wejść w stan stacjonarny, w którym występują fluktuacje produkcji, ale ta długim okresie utrzymuje się mniej więcej na stałym poziomie. 

*Za Wikipedią: „Produkt krajowy brutto (PKB) opisuje zagregowaną wartość dóbr i usług finalnych wytworzonych przez narodowe i zagraniczne czynniki produkcji na terenie danego państwa w określonej jednostce czasu”

Opisana tutaj kwestia jest kluczowa dla ekosocjalizmu. Jeżeli na przykład uważacie podobnie jak członkowie Our World in Data przykładowo krytyk dewzrostu Max Roser, że ograniczenie konsumpcji niektórych produktów jest koniecznie do zapobiegnięcia zmianom klimatycznym, nie jesteście zwolennikami dewzrostu. Co więcej, ludzie, którzy mają ekosocjalizm w sercu, uważają nawet budzącą tak wiele kontrowersji w Polsce politykę Unii Europejskiej dotycząca klimatu za zbyt łagodną, bo nie zakłada ogromnego ograniczenia produkcji. Ponadto, co również warto podkreślić, wielu socjalistów, którzy popierają wprowadzenie radykalnych działań, które doprowadziły do ograniczenia produkcji, stanowczo oponuje przeciwko dewzrostowi. Przykładowo Rutger Bregman, autor „Utopii dla realistów”, w której proponuje wprowadzenia w zachodnich gospodarkach 15-godzinnego tygodnia pracy (!), swego czasu stwierdził (słusznie):

Każdy, kto opowiada się za wyeliminowaniem ubóstwa, powinien wystrzegać się dewzrostu.

Mówiąc o tym, że ekosocjalizm ma być planowany oraz demokratyczny, zwolennicy dewzrostu mają na myśli, iż ograniczenie produkcji musi mieć charakter odgórnie ustalony na drodze pluralistycznej debaty. Przy czym, co warto zaznaczyć, stanowczo sprzeciwiają się oni wdrażaniu radzieckiego modelu ekonomicznego, który ewidentnie wyrządził środowisku ogromne szkody. Zgodnie z moją najlepszą wiedzą, ekosocjalistom nie udało się znaleźć sposobu rozwiązania tak dobrze zarysowanego przez Friedricha von Hayeka w „Drodze do zniewolenia” problemu niemożności połączenia nierynkowej, planowanej gospodarki oraz demokracji. Z drugiej strony ich wizje tego, jak dokładnie ma wyglądać nowa gospodarka, jest często na tyle niejasna, iż trudno ocenić, w jakim stopniu będzie ona nierynkowa (problem ten poruszam znacznie szerzej w dalszej częsci tekstu). Mając to wszystko na uwadzę, można już na spokojnie przejść do sedna problemu.

Ekosocjalizm oznacza ogromne zubożenie Zachodu

Po pierwsze i najważniejsze ekosocjalizm jest skazany na porażkę polityczną. Aktywiści, publicyści, ekonomiści, antropolodzy itd. poświęcający mu czas zwyczajnie go marnują i w żaden sposób nie zbliżają nas do rozwiązania problemu zmian klimatycznych. Bardzo dobrze ukazał ten problem serbsko-amerykański ekonomista, a przy okazji zaciekle krytykujący liberalizm socjalista, Branko Milanovic. W swoim artykule z 2021 roku „Degrowth: solving the impasse by magical thinking” próbuje ustalić, jak wiele kosztowałoby wdrożenie dewzrostu na Zachodzie. Zakłada on, że najpierw zamrażamy globalny, dzienny dochód per capita (w przypadku pojedynczego kraju dochód = PKB – dochody netto z tytułu własności i pracy za granicą – amortyzacja), a następnie w państwach rozwiniętych wskaźnik ten spada do światowej średniej w wysokości 16 dolarów w parytecie siły nabywczej, a w państwa rozwijających się zwiększa się on do tego poziomu.

Przy okazji warto zaznaczyć, że zdaniem Jasona Hickela korzystanie z kategorii dochodu jest mylne, gdyż miara ta jest bardzo niedokładnie mierzona. Podkreśla on, że lepiej posługiwać się PKB wyrażonym w parytecie siły nabywczej, który maksymalnie w przypadku pojedynczego państwa w ekoscjocjalizmie może osiągnąć wartość ok. 17000 dolarów wyrażonych w parytecie siły nabywczej. Przy czym wcale nie obala to argumentu Milanovica, bo niezależnie od tego, jakiego wskaźnika użyjemy, dojdziemy dokładnie do tych samych wniosków (szerzej o tym w następnym akapicie). Jednakże chciałem o tym napomknąć, aby po pierwsze być uczciwym, a po drugie odnotować na jak wysokie PKB per capita pozwala ekosocjalizm. Jest to o tyle ważne, iż w dalszej części tekstu będę częściej posługiwał się miarą PKB per capita, gdyż tego chcą zwolennicy analizowanej idei oraz co nawet ważniejsze informacje o tym wskaźniku zdecydowaniej łatwiej znaleźć dokładnie informacje. 

Zgodnie z wyliczeniami serbsko-amerykańskiego badacza w ramach analizowanego scenariusza dochody 86 proc. populacji zamieszkującej kraje rozwinięte gospodarczo należałoby obniżyć! Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę PKB per capita, dojdziemy do wniosku, że większość krajów należących do szeroko rozumianego Zachodu musiałoby znacząco ograniczyć produkcję. Pojawia się zatem pytanie, jak ekosocjalizm może przekonać do siebie ludzi? Otóż zwyczajnie nie może! Nawet w Polsce, która miałaby na tle wielu innych państw stosunkowo mało zbiednieć (PKB per capita wyrażony w parytecie siły nabywczej musiałby się zmniejszyć „jedynie” ponad o połowę i wrócić do poziomów notowanych w 2007 roku), byłoby zadaniem, z którym sam Herkules nie dałby sobie rady.

Załóżmy bardzo wspaniałomyślnie dla zwolenników dewzrostu, że ekosocjalizm zmniejszyłby dochody przeciętnego Polaka o 25 proc. Mieszkańcy naszego kraju ewidentnie nie są w stanie ponieść aż tak dużych kosztów, aby ograniczyć tempo, w którym podnosi się globalna temperatura. Przykładowo zgodnie z Indeksem Obaw Klimatycznych z 2021 roku przygotowanym przez firmę Deloitte, aż 46 proc. najbardziej zatroskanych o klimat rodaków (!) nie jest skłonna płacić dodatkowego podatku na finansowanie inwestycji w ochronę klimatu, nawet jeżeli wynosiłby on zaledwie 20 złotych miesięcznie.

Źródło: Deloitte, Indeks Obaw Klimatycznych

Jeszcze większy odsetek (51 proc.) nie zgodziłby się pracować u przyjaznego dla środowiska pracodawcy, nawet gdyby wiązało się to z pensją mniejszą o zaledwie 1 proc. Z drugiej strony aż 78 proc. mieszkańców kraju nad Wisłą jest gotowa, a przynajmniej to deklaruje, płacić wyższą cenę za towary przyjazne dla środowiska. Jednakże co warto jeszcze raz podkreślić, przywołane przeze mnie wyniki sondażu dotyczą tylko Polaków poważnie zatroskanych o klimat. Wśród ludzi, dla których kwestia globalnego ocieplenia jest mniej ważna, odsetek osób skłonnych ponieść jakiekolwiek koszty jest jeszcze mniejszy. 

 

Wiesz, co się liczy? Na pewno nie PKB!

Oczywiście ludzie, którzy wierzą w ekosocjalizm są innego zdania. Uparcie twierdzą, że dewzrost jest w stanie zyskać dużą popularność i mają na poparcie tej tezy argumenty, a dokładniej to argument. Brzmi on mniej więcej tak. PKB jest beznadziejną miarą dobrobytu. Nie ukazuje on tego, co jest naprawdę w życiu ważne. Przykładowo nie bierze on pod uwagę kwestii tak istotnych, jak zdrowie, odczuwane przez ludzi szczęście, jakość edukacji czy ilość czasu wolnego. Z kolei do osiągnięcia bardzo dobrych wyników na tych płaszczyznach nie trzeba być wcale bardzo bogatym. Przykładowo średnia, oczekiwana długość życia na Kubie jest wyższa niż w USA, mimo tego, że PKB per capita tego drugiego kraju jest kilkukrotnie wyższe. Bez większych problemów można obniżać wielkość produkcji, jednocześnie poprawiając jakość życia, gdyż obie te zmienne nie są sobą związane. Jak to ujął (zachęcam do przeczytania całej, dość krótkiej przemowy, ponieważ mimo że z samym wysnuwanym tutaj argumentem się nie zgadzam, jest moim zdaniem naprawdę piękna) młodszy brat prezydenta Stanów Zjednoczonych, Robert „Bobby” Kennedy:

PKB mierzy wszystko z wyjątkiem tego, co sprawia, że warto żyć. 

Dlaczego w takim razie ludzie w ewidentnie nie chcą zrezygnować ze swoich dochodów? Winna jest ideologia. Jak wskazuję Jason Hickel w swoim artykule „de-growth is feasible: people want a new economy” ludzie konsumują tak dużo i bardzo troszczą się o wzrost gospodarczy nie dlatego że chcą i sprawia im to autentyczną przyjemność, a dlatego że system został tak skonstruowany. Jak podkreślają zwolennicy dewzrostu, Kapitalizm wymaga nieustannego wzrostu konsumpcji do funkcjonowania. Z tego też powodu stworzył cały aparat ideologiczny w postaci między innymi marketingu, który skutecznie przekonuje ludzi do tego, że większa konsumpcja jest tym, czego oni potrzebują. Ponadto sam wzrost w gospodarce kapitalistycznej jest warunkiem koniecznym między innymi rosnącego zatrudnienia. Z tego powodu nic dziwnego, że ludzie tak bardzo się o niego troszczą. Gdyby jednak uświadomić ludzi oraz stworzyć system, w którym każdy, kto chciałby, mógłby pracować niezależnie od stanu koniunktury, wzrost przestałby odgrywać dla ludzi tak ważną rolę.  

Wysokie PKB to dłuższe, bardziej szczęśliwe, mniej męczące życie

Jednakże argument ten jest niczym plotka — fałszywy, choć zawiera ziarenko prawdy. Faktycznie PKB jest mocno nieidealnym wskaźnikiem dobrobytu. Choćby bierze pod uwagę konsumpcję papierosów, które raczej obniża, niż podwyższają nasz dobrobyt, a nie uwzględnia bezpośrednio czegoś tak kluczowego, jak czas wolny. Jednakże nie zmienia to faktu, że jest to najlepszy pojedynczy miernik do oceny wielkości czegoś tak kompleksowego, jak dobrobyt. Im kraj jest bogatszy (ma wyższe PKB per capita) tym cechuje się on lepszym system edukacji, większą ilością oraz lepszą jakością czasu wolnego, dłuższym oczekiwanym trwaniem życia. Anegdotyczne dowody w postaci np. zestawienia Kuby i USA nie są w stanie podważyć ogólnej reguły. 

Co więcej, mieszkańcy bogatszych państw są na ogół szczęśliwsi, mają większą satysfakcję z życia od ludzi żyjących w biedniejszych krajach. Faktycznie kraje Ameryki Łacińskiej, dzięki temu, że nie porównują się z innymi na płaszczyźnie bogactwa, tak często, jak ludzie żyjący na innych kontynentach, są szczęśliwsi, niż wynika to z ich poziomu PKB per capita. Jednakże to bogata Finlandia, a nie tak często chwalona i przywoływana przez Hickela Kostaryka jest najszczęśliwszym państwem świata. Ponadto z badania Matthewa A. Killingswortha oraz późniejszej jego analizie przeprowadzonej wraz z noblistą Danielem Kahnemanem wynika bezsprzecznie, że na poziomie kraju wzrostowi dochodów towarzyszy wzrost szczęścia oraz poziomu satysfakcji z życia.

Wynika to między innymi z tego, że im większy PKB per capita, tym łatwiej państwu dostarczać dobrej jakości usługi takie, jak edukacja, czy ochrona zdrowia, a mieszkańcom łatwiej jest mniej pracować, aby związać końcem z końcem. Do tego większe dochody ułatwiają nabywanie doświadczeń (na przykład wycieczek), które to jak podkreśla specjalizujący się w ekonomii szczęścia prof. Piotr Michoń w wywiadzie udzielonym dla Obserwatora Gospodarczego (całość rozmowy jest zamieszczona poniżej), mocno wpływają na to, jak jesteśmy szczęśliwi. Z tego też powodu zmniejszania PKB bez jednoczesnego pogorszenia się ludzkiego życia na określonych płaszczyznach jest zadaniem bardzo trudnym, jeżeli w ogóle wykonalnym. 

Do tego nie można zapominać, że w krajach rozwiniętych nadal istnieje wiele niezaspokojonych potrzeb. Choćby w Polsce mimo tego, że w ostatnich latach oddawaliśmy do użytkowania mieszkania w rekordowym tempie, nie udało się w satysfakcjonującym stopniu zaspokoić głodu mieszkaniowego. Ekosocjalizm jeszcze zaogniłby ten problem. W praktyce w Polsce i w wielu innych krajach musiano by znacząco ograniczyć liczbę powstających nieruchomości! Podobnie sprawa się ma w przypadku polskiej ochrony zdrowia. Bez większych wydatków, a tym samym większej produkcji, zwyczajnie nie jest możliwe zauważalne poprawienie jej funkcjonowania. Podsumowując tę sekcję, obniżanie PKB przy jednoczesnej poprawie jakości życia jest z całą pewnością zadaniem niewykonalnym. Jak trafnie podsumował tę kwestię marksista Matt Huber na łamach portalu Jacobin:

Wyobraź sobie, co trzeba by zrobić, by zapewnić całej planecie mieszkania komunalne, transport publiczny, niezawodną elektryczność i nowoczesne usługi wodno-kanalizacyjne. A teraz wyobraź sobie, że próbujesz to osiągnąć, jednocześnie zmniejszając łączne zużycie zasobów materialnych. Mówiąc delikatnie, brzmi to, jak trudne zadanie.

Dania pokazuje, że ważny jest PKB, jak i dystrybucja oraz redystrybucja

Przy czym chciałbym ponownie zaznaczyć, że PKB nie jest wskaźnikiem idealnym, co pokazuje znacznie lepiej od Kuby i USA, przykład bogatej Danii oraz Stanów Zjednoczonych. Jak widać na zamieszczonej poniżej grafice, pod względem PKB per capita skorygowanego o różnice w kosztach życia oraz inflację, państwa te są niemal równie bogate. Jednakże pod względem dobrobytu (przynajmniej moim zdaniem) ten mały skandynawski kraj wręcz miażdży Kraj Wuja Sama. 

Dania może się pochwalić dłuższą oczekiwaną długością życia o ok. 4 lata, dwukrotnie niższym wskaźnikiem ubóstwa mierzonego odsetkiem osób żyjących za mniej niż 30 dolarów dziennie, znacznie mniejszymi nierównościami (w Danii udział najbiedniejszej połowy populacji w dochodzie narodowym po opodatkowaniu jest większy niż udział 10 proc. najbogatszych mieszkańców tego kraju, gdzie w USA najbogatsze 10 proc. ma aż o 20 pkt proc. większy udział w dochodzie narodowym po opodatkowaniu od biedniejszej połowy populacji), lepszym jakościowo systemem edukacji (w teście PISA z 2018 roku Dania zajęła 18. miejsce, a Stany Zjednoczone 25. miejsce), znacznie większą ilością czasu wolnego (liczba przepracowanych rocznie godzin przypadających na pracownika w Danii wynosi 1400 godzin, w Stanach Zjednoczonych 1750 godzin), ponad dwukrotnie mniejszymi emisjami gazów cieplarnianych per capita wyliczonych w oparciu o konsumpcję (7 kontra 15 ton). 

Źródło: Facts Maps, PISA 2018 Worldwide Ranking

Wymieniając tak wiele przewag Danii nad Stanami Zjednoczonymi, chciałbym ukazać, że znaczenie ma nie tylko to, jak duże mamy PKB, ale również jego dystrybucja i redystrybucja. Tłumacząc z języka ekonomicznego na ludzki — ważne jest nie tylko to, jak jesteśmy bogaci, ale również jak z tego bogactwa korzystamy. Z tego powodu, zamiast wyrzucać na śmietnik PKB, należy tak, jak zaleca między innymi znany francuski socjalista Thomas Piketty w swojej „Krótkiej historii równości” [s. 32-36], zwyczajnie przestać patrzeć na społeczeństwa przez pryzmat jednego wskaźnika. To zawsze będzie mniej lub bardziej sprowadzać nas na manowce. Należy korzystać z całej gamy mierników, z których jednym powinien być w jego opinii dochód narodowy per capita. 

Ekosocjalizm — ideologia antykonsumpcjonizmu

Problem konsumpcjonizmu tak często podnoszony przez zwolenników dewzrostu uważam zaś za bardzo zabawny. Jestem w stanie się zgodzić, że taka ideologia istnieje. Ba mogę w nocy o północy wymienić rzeczy, które naiwnie kupiłem w nadziei na to, że poprawią mi one humor, zauważalnie polepszą moje życie. Problem polega na tym, że zwolennicy dewzrostu widzą konsumpcjonizm wszędzie, a sama konsumpcja praktycznie z definicji jest nadmierna! Znacznie ograniczenie produkcji, które ma mieć miejsce w ramach ekosocjalizmu w praktyce oznacza nie tylko zaprzestanie produkcji dóbr „zbędnych”, ale również takich, bez których obecnie nie wyobrażamy sobie życia. Bardzo dobrze obrazuje to książka „The political economy of degrowth” autorstwa Timothée Parrique. W niej autor, w przeciwieństwie do wielu innych zwolenników dewzrostu, zamiast rzucać ogólnikami, wykłada kawę na ławę i pokazuje co oznacza ekosocjalizm i związany z nim dosyć jednak abstrakcyjnie brzmiący spadek PKB, a następnie jego długotrwała stagnacja w praktyce.

Okazuje, że nadmierna konsumpcja to na przykład korzystanie z takich luksusów jak suszarki do ubrań, mikrofale, zamrażarki czy odkurzacze [s. 440-441]. W przywołanej przez niego sugestii badaczy od dewzrostu powinniśmy zastąpić lodówki komorami chłodniczymi (cold room), a odkurzacze miotłami i mopami. Przy czym autor zauważa, że takie rozwiązanie zdaniem niektórych mogłoby się wiązać z pewnymi problemami. Dokładniej w naszym nierównym świecie zrzuciłoby to jeszcze więcej obowiązków na kobiety (podkreślam to jedyny zauważony przez niego problem z tym pomysłem). Jak możemy wyczytać na stronie 440:

Bez tych narzędzi ułatwiających pracę opiekuńczą, która nadal jest wykonywana głównie przez kobiety, niektórzy obawiają się, że dodatkowy trud spadnie w nierówny sposób na kobiety.

Przy czym, co warto zaznaczyć, faktycznie wynalezienie takich urządzeń jak pralka czy suszarka pomogło kobietom, które często były i nadal są nieproporcjonalnie mocno obciążone pracą opiekuńczą, zaoszczędzić sporo czasu. Ekonomista Ha Joon Chang w rozdziale „Pralka zmieniła świat bardziej niż Internet” w książce zatytułowanej „23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie” wysunął nawet tezę, że pralki i suszarki wręcz zrewolucjonizowały życie kobiet. Ponadto zgodnie z badaniami w krajach bogatszych średnio poświęca się znacznie mniej czasu na wykonywanie obowiązków domowych niż w biedniejszych państwach. Na nasze szczęście nie wszyscy wierzą w takie głupoty jak „fakty”, czy „dane”. Są jeszcze ludzie, którzy wiedzę wolą czerpać z fusów kawy oraz gwiazd. 

Źródło: Alexander Bick, Nicola Fuchs-Schündeln, David Lagakos, “How Do Hours Worked Vary with Income? Cross-Country Evidence and Implications”.

Jak zaznacza Timothée Parrique nie należy utożsamiać nowoczesnych urządzeń z czasem wolnym. Niewykluczone, że pralka doprowadziła do podniesienia standardu czystości i sprawiła, że kobiety obecnie przeznaczają równie dużo czasu na pełnienie obowiązków domowych, co przed jej wynalezieniem! Biorąc pod uwagę ten fakt, aż dziw bierze, że tak mało osób (w tym sam przywołany tutaj ekosocjalista) nie pierze obecnie swoich ubrań w rzece. Jak widać nawet wiara w ekosocjalizm nie jest w stanie uchronić człowieka przed ideologią konsumpcjonizmu. 

Oczywiście na tym nie kończą się problematyczne technologie, które można łatwo zastąpić. Przemysł i domy z betonu? Proszę Cię człowieku. Nie oglądałeś Cejrowskiego? Timothée Parrique ewidentnie oglądał i był pod ogromnym wrażeniem chatek wykonanych z wiadomego materiału. Jak możemy wyczytać w jego pracy [s. 285]:

Nie ma potrzeby stosowania cementu, jeśli domy są wykonane z betonu konopnego, ubijanej ziemi lub drewna, a przemysł budowlany nie jest potrzebny, jeśli społeczności mogą budować własne mieszkania. Oczywiście nie wszystko może być produkowane samodzielnie, nawet w idealnym społeczeństwie dewzrostu.

Przy czym skoro niejako zahaczyliśmy o tematy fekalne, warto przytoczyć anegdotkę badacza [s. 314]:

Podczas corocznego Obozu Klimatycznego, w którym uczestniczę w Pödelwitz (Niemcy), sikanie i sranie jest zawsze przedmiotem kontrowersji.

Do tego uprzędzę od razu argument, iż jest to tylko takie gadanie dla gadania i wprowadzenia takich rozwiązań w prawdziwym świecie żaden ekosocjalista by nie poparł. Jeszcze nie tak dawno temu dr Vandana Shiva napisała na portalu X, iż: 

#SriLanka już zakazała wszystkich chemikaliów [chodzi o zakaz sztucznych nawozów] i ogłosiła przejście na 100% ekologiczną Sri Lankę. Połączmy ręce ze Sri Lanką, #Szwajcarią [Szwajcarzy przeprowadzili referendum w sprawie zakazu sztucznych nawozów, ale ich nie zakazali] i każdą społecznością podejmującą kroki w kierunku świata #PoisonFree #PoisonCartelFree dla naszego zdrowia i zdrowia planety.

Jak wiemy, decyzja ta skończyła się rolniczą katastrofą, która doprowadziła do wybuchu poważnego kryzysu gospodarczego objawiającego się między innymi ogromnym wzrostem głodu na Sri Lance. W 2023 roku zaś ta popierającą politykę wdrożoną przez autorytarnego prezydenta, która doprowadziła do krzywd tak wielu ludzi, zawitała jako jedna z mówczyń na zorganizowaną z unijnych środków konferencję zwolenników ekosocjalizmu Beyond Growth. Jestem ciekaw czy autor przywołanej przeze mnie publikacji poprosił ją o autograf. 

Przy czym, jeszcze raz zaznaczę, że wbrew temu, co może się wydawać z moich dosyć ironicznych poprzednich akapitów, naprawdę bardzo cenię pracę Parrique. Uczciwie przedstawia ona, że wbrew temu, co można często usłyszeć od zwolenników dewzrostu, ekosocjalizm bynajmniej nie ma być systemem opartym na zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Dewzrost oznacza społeczeństwo skupione przede wszystkim na ograniczaniu konsumpcji człowieka, która w końcu negatywnie wpływa na środowisko. Ideologią ludzi wierzących w dewzrost jest antykonsumpcjonizm. Zgodnie z nią nie zwiększanie, a ograniczanie i to drastyczne konsumpcji ma dać człowiekowi szczęście. 

Jak stworzyć globalny ekosocjalizm? Magicznym myśleniem!

Pojawia się pytanie, dlaczego zwolennicy dewzrostu nie widzą, że ich program jest skazany na polityczną porażkę? Jakim cudem przykładowo Jason Hickel nie widzi, że proponowane przez niego wprowadzenie 20-godzinnego tygodnia pracy zwyczajnie nikt nie poprze (w Polsce, gdyby dać ludziom możliwość zmiany czasu pracy z proporcjonalną zmianą pensji równie dużo ludzi chciałoby pracować więcej, co mniej), gdyż w praktyce oznaczałoby to znaczące ograniczenie materialnego dobrobytu? Zdaję mi się, że znalazłem przyczynę tego stanu rzeczy. Jest nią magiczne myślenie, ale po kolei.

Źródło: Polski Instytut Ekonomiczny, „Gospodarka umiaru, czyli opinie Polaków o postulatach dewzrostu”

W 2021 roku Kenta Tsuda w jednym z najważniejszych czasopism naukowych związanych z nową lewicą New Left Review opublikował interesujący artykuł zatytułowany „Naive questions on degrowth”. W nim poruszył między innymi kwestię tego, jak wyglądałby międzynarodowy, oparty na dewzroście ład gospodarczy. Jak zauważa prawnik, ekosocjalizm podobnie zresztą jak zwykły socjalizm nie może istnieć w jednym państwie. W końcu co z tego, że np. Francja i Niemcy ograniczą produkcję i tym samym emisję gazów cieplarnianych, skoro nie postąpią tak Chiny oraz Stany Zjednoczone. Aby osiągnąć zamierzony cel globalnego ograniczenia emisji, dewzrost musi zostać wdrożony we wszystkich największych gospodarkach na raz.

Z tego powodu wspaniałomyślnie załóżmy po pierwsze, że udaje się wprowadzić dewzrost globalnie, a po drugie, że udaje zawiązać pakt ekosocjalizmu ustanawiający wielką światową organizację mającą na celu patrzeć na ręce politykom, czy wprowadzają oni dewzrost. Pojawia się zatem bardzo poważny problem związany z zarządzaniem systemem. W końcu nacjonalizmy nie znikną z tego świata. Kapitalizm nie jest warunkiem wstępnym istnienia fanatyzmu, autorytaryzmu czy mówiąc szerzej zła. Przykładowo Jason Hickel nie potrzebował motywu pieniężnego, aby najpierw prosić Maxa Rosera o pomoc, a potem po jej otrzymaniu zacząć wielokrotnie go pomawiać (tutaj cała nitka o tym), między innymi o to, że ten popiera kolonializm. 

Wyobraźmy sobie, że jakieś państwo przykładowo Niemcy postanawia zwiększyć swoją względną pozycję w świecie i wraca na ścieżkę wzrostu. Co więcej, załóżmy, że zaczyna zwiększać wydatki na wojsko. Co warto zaznaczyć, takie działanie, ze względu na wielkość Niemiec szybko zaczęłoby się rozlewać na inne kraje. Już ponad osiem dekad temu w 1935 roku w artykule zatytułowanym „Koniunktura a zbrojenie” polski ekonomista Michał Kalecki wskazywał na to, że zwiększenie wydatków na wojsko (jako sposób na pobudzenie gospodarki) nie wymaga żadnej współpracy międzynarodowej. Prowadzi ono do automatycznej reakcji ościennych państw, zapobiegając tym samym pogorszeniu się bilansu handlowego (to, że uważał keynesizm wojenny za skuteczny, bynajmniej nie oznacza, że go popierał). 

Co w takiej sytuacji? Ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu pozostałe państwa nałożą na ten kraj sankcje i wycofa się ono ze swojej polityki. Jak wskazuje badacz, brzmi to bardzo prosto na papierze, ale w rzeczywistości tak nie jest. Aby w ogóle móc ocenić, czy dane państwo złamało postanowienia paktu dotyczące dewzrostu, trzeba mieć wiarygodne wskaźniki dotyczące PKB (kwestii tego, jak trudno byłoby takie cele ustanowić, nie będę omawiał, ale warto mieć ją na uwadzę), wydatków państwa na poszczególne cele itd., a te tak się składa, że te są konstruowane przez krajowe instytucje. Już teraz praktyka fałszowania danych jest powszechna wśród autokratów, którzy grają o nieskończenie mniejszą stawkę. Ponadto, samo przekonanie, że inne państwa fałszują statystyki, może na zasadzie samospełniającej się przepowiedni skłonić polityków wielu państw do złamania zasad. 

No dobrze, a co w przypadku państw, które stosunkowo niedawno wkroczyły na ścieżkę wzrostu gospodarczego? Ekosocjaliści, zresztą nie tylko eko-, bardzo dużą mówią o sprawiedliwości międzynarodowej. Wskazują oni, że państwa bogate powinny dać tym obecnie biednym reparacje nie tylko za krzywdy wyrządzane w ubiegłych wiekach, ale również za skutki zmian klimatycznych, które oni poniosą. Jednakże co w sytuacji, w której one tego nie zrobią? Państwa rozwijające się pozostaną z problemem bezrobocia, chorób i głodu. To z kolei może sprawić, że porzucą sprawę dewzrostu, zniechęceni przez hipokryzję Zachodu bądź w ogóle nigdy do niej nie dołączą. Co jakby takim krajem byłby liczący setki milionów ludzi Bangladesz czy Chiny? Jak przewiduje Kenta:

Reakcja »międzynarodowej społeczności dewzrostu« byłaby szybka i wściekła: karny, egzogenicznie narzucony dewzrost.

Przy czym, chciałbym zaznaczyć, że jest to scenariusz bardziej realny, niż niektórym może się wydawać. W końcu jeszcze nie tak dawno temu z porozumienia paryskiego wycofały się bogate Stany Zjednoczone, a wspomniany dokument nie nakazywał tego bogatemu krajowi celowego, trwałego, dużego obniżenia produkcji! Problemów z koordynacją międzynarodową jest znacznie więcej. Można je wymieniać i wymieniać. Jak podkreśla badacz:

Te hipotezy ilustrują jedynie, że globalna polityka ekosocjalizmu wymagałaby znacznych zasobów do zarządzania, a nawet z nimi może zawieść w spirali biurokratycznego złego zarządzania i międzynarodowego chaosu.

No dobrze, a jak zwolennicy dewzrostu proponują rozwiązać ten problem? W jaki sposób kontrolować to, czy państwa faktycznie obniżają produkcję, czy tylko mówią, że to robią? W jaki sposób ustalić cele, które kraje muszą spełnić w ramach paktu o dewzroście? Jak utworzyć wyjątki od zmniejszenia produkcji, które nie byłby powszechnie stosowane? Czy w ogóle da się stworzyć system, w którym nie trzeba korzystać z mocnych nacisków politycznych, aby „zachęcić” niektóre państwa do przyjęcia ekosocjalizmu? 

Na szczęście dla nas mamy Timothée Parrique, który swojej odpowiedzi dla Kento Tsudy ponownie jest rozbrajająco szczery. W jego opinii pytania o to, jak dokładnie powinien wyglądać ekosocjalizm globalnie, są ważne, ale… nie mogą opóźnić działania. Transformacja do dewzrostu musi rozpocząć się jak najwcześniej. To jak dokładnie system ma wyglądać, powinno zostać określone nie przed transformacją, a w czasie jej trwania. Stwierdza on wyraźnie, że:

Zbytnie skupienie się na szczegółach polityki stwarza ryzyko, że pytanie »jak« zagłuszy pytania »dlaczego« i »co«. Ważne jest, aby uczynić dewzrost wykonalnym administracyjnie, ale nie wtedy, gdy oznacza to rezygnację z tego, o co chodzi w dewzroście (zrównoważony rozwój, sprawiedliwość, dobrobyt i demokracja).

Co więcej, to właściwie dobrze, że ekosocjalizm jest utopijny, ponieważ:

Gdyby wszyscy się z tym zgodzili, program dewzrostu prawdopodobnie niewiele zmieniłby w status quo.

Piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami

We fragmencie tym widać niemal jak na dłoni co stoi za dewzrostem — magiczne myślenie. Nie da się, co do milimetra obmyślić planowanego globalnego ładu czy systemu, który jest w stanie funkcjonować nie tylko na papierze, ale również w prawdziwym świecie. Jednakże nie zmienia to faktu, że trzeba to robić i nie można zbywać tego problemu tekstem o ideach. Dlaczego? Ponieważ historia dobitnie pokazała, czym coś takiego może się skończyć. Weźmy za przykład mający służyć rozwojowi wolnego handlu globalny system waluty złotej z XIX oraz początków XX wieku. Jedną z jego najważniejszych i bardzo sławionych przez ekonomistów tamtych czasów cech było automatyczne przywracania równowagi handlowej między krajami. 

W skrócie, jeżeli jakieś państwo miało deficyt handlowy, złoto z niego odpływało, co prowadziło do deflacji (spadku cen) i poprawienia się konkurencyjności kraju na arenie międzynarodowej i tym samym zniwelowania nierównowagi. Przy czym proces ten był niezwykle bolesny dla mieszkańców danego państwa niezależnie od klasy społecznej. Deflacja prowadziła między innymi do zmniejszania konsumpcji, czyli w praktyce do upadku przedsiębiorstw, wzrostu bezrobocia, spadku produkcji. Z tego powodu jak zauważył jeden z największych intelektualistów XX wieku socjaldemokrata Karl Polanyi [cały wywód o systemie waluty złotej opieram na analizie dzieł tego intelektualisty zawartej w „Karl Polanyi. Krytyka wolnorynkowego fundamentalizmu” autorstwa Freda Blocka oraz Margaret Somers], system waluty złotej zaczął samoistnie wytwarzać w wielu państwach kontrruchy. Te stanowczo oponowały przeciwko kryzysom wywoływanym przez funkcjonowanie światowego systemu handlu. Naciskani politycy, którym nie w głowie było zresztą jak całym społeczeństwom porzucenie systemu waluty złotej, zaczęli szukać rozwiązań tego problemu. 

Oczywiście nie mogli oni na przykład wprowadzić zasiłków socjalnych, aby znacznie zmniejszyć trud bycia bezrobotnym w czasach deficytu handlowego, ponieważ mogłoby to doprowadzić do odpływu kapitału (dokładnie złota), który doprowadziłby do wybuchu kryzysu. Na nasze nieszczęście znaleźli oni inny sposób — protekcjonizm. Państwa mogły skutecznie uprzedzić powstanie deficytu handlowego ograniczać import z innych państw przy pomocy środków administracyjnych. Skutki tego działania, jak wynika z analizy Polanayiego, były opłakane. Państwa zaczęły patrzeć na siebie z czasem zamiast nie jak na współpracowników, a jak na konkurentów, wrogów. Handel w umysłach ówczesnych ludzi z gry o sumie dodatniej powoli zaczął się przeobrażać w grze o sumie zerowej (my albo oni!). 

To właśnie zdecentralizowany system mający sprzyjać pokojowemu współistnieniu narodów oraz rozwoju handlu międzynarodowego doprowadził do nacjonalizmów politycznych, jak i gospodarczych zakończonych najpierw stagnacją, a potem krachem światowego handlu. Oba wydarzenia można podziwiać na zamieszczonym powyżej wykresie. Do cieszącej się poparciem liberalizacji handlu, stabilnego, choć powolnego wzrostu wymiany międzynarodowej przy rozbudowie państw dobrobytu na całym świecie (takie połączenie było nie do pomyślenia w systemie waluty złotej) doszło ponownie dopiero po drugiej wojnie światowej w ramach skoordynowanego, odpowiednio obmyślonego, zaplanowanego systemu Breton Woods. Przy czym chciałbym zaznaczyć, iż faktycznie był to system mocno nieidealny, reformowany w czasie jego istnienia oraz ukształtowany przez amerykańską supremację po drugiej wojnie światowej, ale swoje zadanie w dużej mierze spełnił. 

Dlaczego o tym wszystkie piszę? Jaki ma to związek z dewzrostem? Wbrew pozorom duży! Pokazuje to, jak system mający służyć jakiejś idei obrócił się przeciwko niej. Nie można wykluczyć, że światowy ekosocjalizm, jeżeli nie upadłby równie szybko co powstał, przerodziłby się w nowy imperialistyczny projekt XXI wieku. W jego ramach większe państwa (Chiny czy USA) bądź zrzeszenia państw (Unia Europejska), cechujące się wysokim PKB, a więc i siłą polityczną (w przypadku polityki liczy się głównie PKB, a nie PKB per capita, czego świetnym przykładem są Chiny oraz kilkukrotnie bogatszy od tego kraju Hongkong) będą narzucać dewzrost słabszym krajom. Samo myślenie, że będziemy kierować się miłością, przyjaźnią, szczęściem, więc „jakoś to będzie” nie wystarczy. Potrzebny jest plan, a takiego zwolennicy tej idei nie mają i mieć nie mogą! Tak jak nie jest możliwym stworzenie planu znacznego zmniejszenia PKB z jednoczesnym zwiększeniem dobrobytu, tak nie da się stworzyć sprawnie funkcjonującego ekosocjalizmu, który nie byłby oparty na politycznym przymusie. 

Krzywa uczenia się — bez wzrostu produkcji nie ma postępu

No dobrze, a co w zamian? W końcu, jeżeli ekosocjalizm to jedyny sposób na zatrzymanie degradacji środowiska naturalnego, to lepiej postawić na niego, niż siedzieć z założonymi rękami i czekać na katastrofę, czyż nie? Na nasze szczęście mamy realny wybór. Ścieżką prowadzącą nas do nowej, innej przyszłości jest trwały postęp techniczny/technologiczny, który co warto zaznaczyć, w ramach ekosocjalizmu nie może istnieć. W celu zrozumienia tego trzeba mu się dogłębniej przyjrzeć. Cofnijmy się do drugiej wojny światowej. W celu szybkiego zastąpienia strat wojennych Stany Zjednoczone postanowiły wprowadzić do masowej produkcji statek typu Liberty. Ich produkcja ruszyła w 14 amerykańskich stoczniach. Od 1941 roku do 1944 roku wyprodukowały one łącznie aż 2458 takich jednostek. Jak zauważył laureat ekonomicznej nagrody Nobla Robert Lucas w „Wykładach o teorii wzrostu”, Amerykanie przypadkowo stworzyli eksperyment silnie dowodzący istnienia krzywej uczenia się.

Źródło: Rober Lucas, „Wykłady z teorii wzrostu gospodarczego”

Zgodnie z nią postęp techniczny powstaje nie tylko na drodze szeroko rozumianych badań naukowych (Lucas twierdzi, iż następuje on głównie przez ten kanał!), ale również w drodze zwiększenia produkcji. Wraz z nią ludzie zdobywają doświadczenia pozwalające im produkować więcej, szybciej i co bardzo ważne w obliczu zmian klimatycznych z wykorzystaniem mniejszej ilości zasobów. Jak już wcześniej wskazałem, świetnie ukazuje to produkcja statku typu Liberty. Przez cały wspomniany okres statek był produkowany według standaryzowanego, stałego wzorca. Jedyne co przez cały okres wojny uległo zmianie to doświadczenie pracowników, kierowników, dyrektorów itd. Jak widać na zamieszczonym powyżej wykresie (do jego skonstruowania Lucas posłużył się danymi pochodzącymi z dwóch różnych badań) [s. 97]:

Tempo zmniejszania się liczby osobogodzin na statek przy każdym podwojeniu skumulowanej produkcji mieściło się w przedziale od 12 do 24 procent.

Nie inaczej sytuacja wygląda w przypadku tak ważnych dla klimatu odnawialnych źródeł energii. Jak całkiem trafnie zauważył Aaron Bastani w książce „W Pełni Zautomatyzowany Luksusowy Komunizm”, energia [s. 118-122] chce być darmowa. Kiedy pierwsze ogniwa fotowoltaiczne pojawił się na satelicie NASA Vanguard w 1958 roku, jeden ich panel był w stanie wytworzyć co najwyżej 0,5 wata energii. Z kolei koszt wytworzenia jednego wata energii słonecznej wyniósł ponad 1000 dolarów! Jak podkreśla wspomniany autor, technologia ta była skrajnie nieopłacalna w zestawieniu z paliwami kopalnymi. Jednakże jako ludzkość nie poprzestaliśmy na tym i postanowiliśmy produkować więcej. Już w połowie lat 70. jeden wat energii solarnej kosztował tylko 100 dolarów. Jednakże dalej technologia ta była w dużej mierze nieopłacalna. 

Źródło: Our World in Data, “Why did renewables become so cheap so fast?”

Co działo się dalej? No cóż w dużym skrócie produkowaliśmy więcej panelów słonecznych, ucząc się jak robić to efektywniej, a tym samym taniej, dzięki czemu wzrastał na nie popyt (spadek ceny danego dobra prowadzi ceteris paribus do wzrostu zapotrzebowania na nie), co z kolei przekładało się na wzrost produkcji i tak dalej. Do czego to doprowadziło? Do najpiękniejszego wykresu w historii ludzkości, który można podziwiać poniżej. Zgodnie z danymi zaprezentowanymi poniżej z każdym podwojeniem zainstalowanej łącznej mocy cena modułów fotowoltaicznych spadała o 20,2 proc. Cena wata energii solarnej zmniejszyła się od 1976 do 2019 roku do 38 centów, czyli aż o 99,6 proc. Aktualnie pod względem opłacalności energia słoneczna miażdży paliwa kopalne, co zostało zaprezentowane powyżej. To wszystko nie byłoby możliwe bez gospodarki opartej na wzroście i związanym z tym funkcjonowaniem krzywej uczenia się. Gdyby nie wzrost PKB, dzisiejsi ekosocjaliści byliby przeciwni nie tylko pralce, ale pewnie samemu wykorzystaniu energii!

Źródło: Our World in Data, “Why did renewables become so cheap so fast?”

Postęp oparty o badania naukowe w ekosocjalizmie również jest bardzo wątpliwy. W jaki sposób w gospodarkach z dosyć ograniczonymi zasobami, w których produkcja wielu konsumpcyjnych dóbr zostałaby celowa ograniczona, społeczeństwa byłyby w stanie wydzielić odpowiednio duże zasoby na stworzenie i ulepszenie tak wspaniałych i ważnych technologii jak fuzja jądrowa czy sekwestracja CO2 (wyłapywanie, a następnie magazynowania dwutlenku węgla pod ziemią)? Najprawdopodobniej zwyczajnie nie byłyby w stanie, na co wskazuje zarówno pośrednio zwolennik dewzrostu marksista John Bellamy Foster, jak i bardziej bezpośrednio oponent tej idei, również marksista Matt Huber. Przy okazji warto za tym drugim ekonomistą zaznaczyć, że ekosocjalizm oznacza również, że np. osoby chore na raka nigdy nie zobaczą lekarstwa swojej strasznej przypadłości.

Ekosocjalizm kontra postęp technologiczny!

Oczywiście postęp technologiczny nie jest idealnym rozwiązaniem problemu klimatycznego (kwestia ta zostanie poruszona znacznie szerzej w dalszej częsci tekstu), ale posiada nad dewzrostem jedną istotną przewagę — w celu jego wprowadzenia nie potrzeba cudu. Weźmy za przykład żywność, a dokładniej mięso. Aktualnie jak możemy się dowiedzieć na stronie Our World in Data, światowy system produkcji żywności odpowiada za jedną czwartą globalnych emisji gazów cieplarnianych. Praktycznie jedna trzecia z tego jest wytwarzana przez hodowlę oraz rybołówstwo (uwzględniłem jedynie bezpośrednie zanieczyszczenia tych sektorów). Nie ulega wątpliwości, że jeżeli chcemy zapobiec globalnemu ociepleniu, będziemy musieli znacząco ograniczyć ten sektor. Jak miałoby to wyglądać? W ramach rozwiązania ekosocjalistycznego należałoby zwyczajnie zakazać produkcji mięsa. 

Źródło: Our World in Data, Environmental Impacts of Food Production

Zwolennicy dewzrostu mogliby zacząć głosić, że w końcu konsumpcja mięsa nie wpływa na poziom szczęścia czy dobrobytu (tezy te w przeciwieństwie do tych o PKB zdają się prawdziwe, choć przyznam, że specjalistą od dietetyki nie jestem) i… przynajmniej w demokracjach (sądząc po ogromnej roli wieprzowiny w Chinach, wątpię, aby w autokracjach było inaczej) skutki tych działań byłyby dosyć mizerne. Jak słusznie zauważa Aaron Bastani [s. 189-197]:

Być może ludzie  są lepiej dostosowani do jedzenia owoców i warzyw, ale jesteśmy istotami wszystkożernymi, a zwierzęta pozostają smacznym źródłem białka. W wielu krajach konsumpcję mięsa postrzega się jako część dziedzictwa kulturowego, a tego rodzaju systemy wartości, niezależnie od ryzyka dla zdrowia i zagrożeń dla planety, zmieniają się bardzo powoli, jeżeli w ogóle. 

W najlepszym przypadku zostanie wprowadzona jakaś forma podatku od mięsa, która potencjalnie mogłaby zniechęcić wielu zwykłych ludzi do przeciwdziałania zmianom klimatu. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że co do zasady nie jestem przeciwko podatkom bądź ograniczaniu subsydiów mającym na celu zmniejszenia skali wybranych szkodliwe z punktu widzenia klimatu aktywności. Powiem więcej, bardzo bym się cieszył, gdyby polskie miasta w końcu przestały dopłacać do lotów samolotem, a rządy na całym świecie w tym Polska dopłacać krocie do konwencjonalnych źródeł energii. 

Weźmy teraz rozwiązanie oparte o postęp technologiczny. W 2008 roku profesor Mark Post dokonał czegoś (moim zdaniem) iście niesamowitego. Wyhodował mięso, ale nie na polu, a w próbówce. Kilka lat później z pomocą tej technologii stworzono kotlet przypominające pod względem konsystencji, jak i smaku mięso, choć zdaniem osób, które miały okazję go skosztować na łamach brytyjskiej telewizji, nie był on aż tak soczysty. Jednakże był znacznie poważniejszy problem. Otóż burger ten kosztował 330 tys. dolarów. Na szczęście żyjemy w gospodarce opartej na wzroście i problem ten zaczął być rozwiązywany.

Jak donosi Forbes, aktualnie produkcja mięsa w laboratoriach jest szybko rozwijającą się branżą, a kotlet kosztuje już tylko 9,8 dolara, czyli 97 proc. mniej od swojego niebiańsko drogiego prekursora. Co prawda nadal jest on znacznie droższy od burgera zrobionego z mięsa, ale sądząc po wcześniej przywołanych przeze mnie historiach, najprawdopodobniej i ten stan rzeczy nie utrzyma się długo. W bliskiej przyszłości będzie możliwe dostarczanie, ludziom tak ukochanego przez nich mięsa w ekologiczny sposób, oszczędzając przy tym szereg różnych zasobów. 

Czy mięso to się przyjmie? Nie można wykluczyć, że niektórzy ludzie będą postrzegać je jako coś obrzydliwego. Możliwe nawet, że będzie ich naprawdę dużo! Tylko co z tego? Ludzie mówią, że kochają małe sklepy, targi i nie podoba im się to, że znikają one z przestrzeni miejskich, a jednak chodzą do supermarketów. Dlaczego? Ponieważ oferują one produkty takiej samej jakości, ale tańsze. Dokładnie tak samo będzie z mięsem z probówki. Bez żadnego zmuszania i tłumaczenia ludziom, że to dla ich dobra, dobrobytu i tak dalej, ci sami podejmą decyzję o konsumpcji mięsa z probówki w celu polepszania swojego stanu materialnego. Przy czym zrobią to zarówno Chińczycy, Egipcjanie, Francuzi, Amerykanie, jak i Argentyńczycy. Postąpią oni dokładnie w taki sam sposób, jak w ostatnich dekadach wielu mieszkańców naszego kraju, przechodząc na wegetarianizm, weganizm w obliczu rosnącej gamy, tanich i smacznych zamienników. 

Obudź się Samuraju, mamy technologie do wdrożenia!

Jednakże czy oznacza to, że powinniśmy spocząć na laurach i liczyć, że kryzys sam się rozwiąże? Bynajmniej nie! Technologia niestety nie obroni się sama. Po pierwsze jej wdrażanie, mimo że korzystne dla ogółu społeczeństwa zagraża mocno interesom niektórych potężnych grup. Weźmy za przykład przywołane wcześniej mięso z probówki. Już teraz w niektórych krajach przemysł hodowlany wyciąga najróżniejsze argumenty, aby doprowadzić do jego zakazania. Co więcej, odniósł on już pierwsze sukcesy. Aktualny rząd we Włoszech, mówiąc o ochronie „dziedzictwa narodowego” (dziwne, że akurat np. dawanie ananasa na pizzy im nie przeszkadza) poparł projekt ustawy zakazującej produkcji laboratoryjnej mięsa i innych syntetycznych produktów spożywczych. 

Co warto zaznaczyć, aktywiści stanowczo sprzeciwili się tej ustawie i chwała im za to! Potrzebujemy silnie aktywizmu klimatycznego oraz zorganizowanego społeczeństwa obywatelskiego, które efektywnie walczy o dobrobyt ogółu społeczeństwa. Przy czym w Polsce przykładem szkodliwego prawa uchwalonego w celu ochrony grup interesu jest niesławna zasada 10h. Zabraniała ona lokowania turbin wiatrowych w odległości mniejszej niż 10-krotność wysokości od zabudowań mieszkalnych. W praktyce, jak wskazuje fundacja Instrat, jej obowiązywanie uniemożliwiło stawianie wiatraków na ok. 99,7 proc. powierzchni Polski. Przy czym, zgodnie z analizą przeprowadzoną przez wspomnianą fundację liberalizacja zasady mająca miejsce na początku tego roku również pozostawia wiele do życzenia.

Ponadto niektórych technologii niezbędnych do zapobiegnięcia zmianom klimatu prywatne firmy po prostu mogą nie chcieć wdrożyć w życie, a przynajmniej nie na taką skalę bądź zbyt wolnym tempie. Jak możemy wyczytać w artykule Matta Hubera:

Symulacje przeprowadzone przez Uniwersytet Princeton sugerują, że wyzerowanie emisji do 2050 r. będzie wymagało m.in. od 80 do 120 milionów pomp ciepła, nawet pięciokrotnego zwiększenia mocy przesyłowych energii elektrycznej, 250 dużych reaktorów jądrowych (lub 3800 małych) oraz rozwoju całej nowej branży — wychwytywania i sekwestracji dwutlenku węgla — od podstaw.

Jednakże tak się składa, że inwestycja w duże elektrownie jądrowe jest zbyt kosztowna, zbyt ryzykowna oraz zwraca się zbyt długo, aby jakakolwiek prywatna firma mogła sobie na to pozwolić. Nawet w przypadku małych reaktorów pomoc państwa zdaje się nieodzowna. Tutaj również bardzo przydaliby się aktywiści, którzy naciskaliby na przykład na Niemcy, aby te skończyły swoją szkodliwą, antyatomową histerię (niestety obecnie często dzieje się coś zupełnie odwrotnego). 

Zmiany nie mogą skrzywdzić ludzi

Nie można zapominać również o  stworzeniu odpowiedniej siatki bezpieczeństwa. Szybki postęp technologiczny nierozerwalnie wiąże się ze wzrostem (przynajmniej tymczasowym) bezrobocia, ograniczaniem stabilności miejsc pracy itd. Na szczęście dla nas już teraz wiemy, jak temu efektywnie zapobiec! Podnosząc zasiłki dla bezrobotnych, jesteśmy w stanie znacząco ograniczyć finansowe koszty związane z utratą pracy. Przy okazji postępując w taki sposób, potencjalnie nie tylko nie obniżylibyśmy, a jeszcze nawet podwyższyli ekonomiczną efektywność polskiej gospodarki.

Z badania przeprowadzonego w USA wynika, że wzrost zasiłków doprowadził do wzrostu płac w wyniku poprawy jakość dopasowania ludzi do miejsc pracy oraz poprawy jakości samych prac uzyskiwanych przez Amerykanów po okresie bezrobocia. Przy czym co warto zaznaczyć, do bardzo podobnych wniosków doszli również inni badacze. Przykładowo już ponad dwie dekady temu wybitny ekonomista Daron Acemoğlu w artykule „Efficient Unemployment Insurance” wskazywał, że umiarkowanie wysokie zasiłki dla bezrobotnych są w stanie zwiększyć produkcję, choć przez inny kanał niż wskazany przez autorów wspomnianego badania. 

Prowadząc różnorakie aktywne polityki rynku pracy, również jesteśmy w stanie skutecznie uporać się z bezrobociem. Z metaanalizy, której autorem jest między innymi noblista i wybitny ekonomista rynku pracy David Card, wynika, że różne formy takich programów przynoszą stosunkowo korzystne efekty. Osobom niemogącym znaleźć pracy pomagają w tym zadaniu zarówno programy pomocy w poszukiwaniu pracy, jak i szkolenia zawodowe. Do tego można wdrożyć stare idee na nowo. Choćby niektórzy ekonomiści zaczęli wyrażać swoje poparcie dla wprowadzenia gwarancji zatrudnienia. W jej ramach państwo zostaje pracodawcą ostatniej instancji i zatrudnia tych, którzy chcą pracować, ale nie mogą znaleźć pracy.

Program tego typu został przetestowany w Argentynie oraz na znacznie mniejszą skalę w Austrii i przyniósł stosunkowe pozytywne rezultaty w postaci znaczącego ograniczenia długoterminowego bezrobocia, czy poprawy stanu psychicznego osób wcześniej długo pozostających bez pracy. Z drugiej strony warto tutaj zaznaczyć, że mimo wszystko gwarancja zatrudnienia nadal jest dosyć słabo przebadana, a na gruncie teoretycznym istnieje wobec niej wiele zarzutów (takie można znaleźć w książce zatytułowanej „Nowoczesna Teoria Monetarna i możliwości jej wykorzystania w warunkach polskich” Iwo Augustyńskiego czy bardzo dobrym artykule Piotra Wójcika). 

Przedsiębiorcze państwo może dać nam wspaniałą przyszłość

Do tego, mimo że wcześniej wielokrotnie podkreślałem znaczenie postępu technologicznego mającego miejsce w wyniku uczenia się, bynajmniej nie uważam, że ten drugi sposób nie odgrywa ważnej. Jest wręcz przeciwnie. Jak zauważa Mariana Mazzucato w swojej książce „Przedsiębiorcze Państwo”, wiele idei jest zwyczajnie zbyt ryzykowanych, niepewnych, aby mógł w nie zainwestować sektor prywatny oraz jednocześnie zbyt ważnych, abyśmy mogli sobie pozwolić na ich niezrealizowanie.

Dobrym tego przykładem może być firma, która w dużej mierze zrewolucjonizowała transport drogowy — Tesla. To założone przez Elona Muska w 2010 roku nadal dość małe przedsiębiorstwo otrzymało w ramach amerykańskiego rządowego (!) programu Advanced Technology Vehicle Manufacturing (ATVM) pożyczkę opiewającą na niemal pół miliarda dolarów na rozwój i wprowadzenie do sprzedaży bardziej przystępnych cenowo samochodów elektrycznych. Za te środki firma otworzyła fabrykę we Fremont w Kalifornii i wprowadziła na rynek sedana Model S, który rozszedł się w aż 150 tys. egzemplarzach! 

Co więcej, Tesla nie tylko dotrzymała słowa, dokonała ważnego kroku w historii samochodów elektrycznych, dzięki któremu w przyszłości nie trzeba będzie skazywać ludzkości na korzystanie wyłącznie z komunikacji miejskiej, jak zdają się chcieć zwolennicy dewzrostu, ale również później w całości spłaciła dług wraz z odsetkami. Elon Musk znany obecnie ze swojego otwartego krytycznego nastawiania wobec ingerencji państwa w gospodarkę, stwierdził z tej okazji spłaty:

Chciałbym podziękować Departamentowi Energii oraz członkom Kongresu i ich sztabom, którzy ciężko pracowali nad stworzeniem programu ATVM, a zwłaszcza amerykańskim podatnikom, od których pochodzą te fundusze. Mam nadzieję, że jesteście z nas dumni. 

Należy również przypomnieć o badaniach podstawowych. W ich wyniku powstaje niezwykle użyteczna wiedza, której nie da się zawłaszczyć z wykorzystaniem systemu własności intelektualnej (jak ktoś mi nie wierzy, niech spróbuje opatentować twierdzenia Pitagorasa). Przy czym przypomnieć o nich należy w szczególności europejskich decydentom. Unia Europejska w ostatnich dekadach, zamiast na inwestowaniu w przyszłość, skupiła się na zaciskaniu pasa (o tym, że polityka oszczędności prowadzi do wycięcia publicznych inwestycji szerzej tutaj) oraz wdrażaniu regulacji. W wyniku tego nie tylko nie powstają innowacje, które mogłyby przysłużyć się zapobiegnięciu zmianom klimatu, ale również Stary Kontynent zwyczajnie traci swoją konkurencyjność, co widać wyraźnie na zamieszczonym poniżej wykresie. 

Źródło: Science Is Strategic, X

Kraje Unii Europejskiej, w szczególności te leżące w Europie Środkowo-Wschodniej, przeznaczają małe środki na badania i rozwój (R&D). Polska w 2021 roku wydała na ten cel śmieszne 1,5 proc. PKB (warto zaznaczyć, że kiedyś było jeszcze gorzej!). Z kolei średnio państwa członkowskie w 2021 roku przeznaczyły na R&D 2,7 proc. PKB. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych wspomniany odsetek wyniósł 3,5 proc. PKB, a w Izraelu aż 5,5 proc. PKB! Jednakże warto uczciwe zaznaczyć, że nie wszystkie kraje wypadły pod tym względem blado. O ironio to właśnie socjaldemokratyczna Szwecja wiedzie pod tym względem w Europie prym! W 2021 roku na badania i rozwój przeznaczyła aż 3,4 proc. PKB, a we wcześniejszych latach kraj ten inwestował w R&D (procentowo) więcej niż USA! Państwa UE powinny pójść drogą Szwecji, czy jak kto woli USA i zacząć stawiać na przedsiębiorczość zarówno tą publiczną, jak i prywatną. 


Do tego państwo może wesprzeć również rozwój technologii powstający na drodze uczenia się. Powróćmy do Elona Muska. Ten na portalu X, w wywiadach wielokrotnie krytykował państwowe subsydia, podkreślając, że powinno się je wszystkie usunąć. Na szczęście dla nas znany przedsiębiorca dobrze wie, gdzie kończy się ideologia, a gdzie zaczyna biznes. Otóż jak donosi Bloomberg, cena początkowa modelu X Tesli zostanie obniżona aż o 41 tys. dolarów, aby zaklasyfikować ten pojazd do nowego rządowego programu subsydiów. Oznacza to, że dzięki dopłatom cena tego samochodu będzie mniejsza, dzięki czemu więcej osób go kupi, wzrośnie jego produkcja, zacznie być on produkowany efektywniej itd. (już wcześniej to opisywałem). Proces ten w przypadku tej firmy oraz szerzej całego innowacyjnego imperium Muska miał już miejsce wcześniej (więcej przykładów Czytelnik znajdzie tutaj).

Ekosocjalizm jest skazany na porażkę. Postęp technologiczny to jedyna ścieżka

Na samym końcu chciałbym zauważyć, że mimo długości tego raportu wiele rzeczy nie zostało przeze mnie poruszonych. Nie dotknąłem kwestii dosyć budzącej kontrowersji „nauki” związanej z granicami klimatycznymi, bezsensownego miernika, którego zwolennicy dewzrostu używają society’s/material throughput. Z drugiej strony zaś nie odparłem, ani nawet nie próbowałem odeprzeć krytyki wobec postępu technologicznego. Nie zrobiłem tego, ponieważ uważam, że to zupełnie nieważne. Polityka klimatycznego zaciskania pasa jest politycznie niemożliwa do wprowadzenia. Ścieżka oparta na postępie technologicznym jest jedyną, po jakiej możemy kroczyć. Jednakże jest to ścieżka bardzo wyboista, a czasu nie ma dużo, więc trzeba iść w miarę szybko. Z tego powodu musimy pilnować, aby podczas tego marszu przypadkiem nie przewrócić się na twarz. 

Polityka klimatyczna UE będzie sporo kosztować, szczególnie klasę średnią

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Adam Suraj

Ekonomista zarażony miłością do tej nauki przez Ha-Joon Chang. To on pokazał, że ekonomia to nie są nudne obliczenia, a nauka o życiu społecznym.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker