Komentarze I AnalizyPolska

„Rzeczpospolita” publikuje artykuł o euro, który jest bzdurą. Przedstawiamy fakty

Ostatnio „Rzeczpospolita” opublikowała tekst, że Polska jak najszybciej powinna obrać kurs na euro. Udowadniamy, że napisała bzdury

Rzeczpospolita niedawno na łamach swojego portalu opublikowała tekst dotyczący euro i rzekomych ogromnych kosztów, jakie ponosi nasze państwo z powodu nieprzyjęcia tej waluty. Nasz kraj ma pogrążać się w coraz większych stratach z roku na rok. Jednak model argumentacji tej tezy lekko mówiąc, pozostawia wiele do życzenia. Dlatego postanowiłem podjąć polemikę i sprostować kilka nieprawdziwych informacji zawartych w tekście.

Rzeczpospolita o euro

Rzeczpospolita targnęła się na tekst wzywający do jak najszybszego obrania kursu na euro. Wylicza w nich masę zalet, które są nie do pominięcia. Jest tylko jeden problem. Praktycznie żaden z tych punktów nie jest prawdą. Przeanalizujemy tekst Rzeczpospolitej, akapit po akapicie.

Do przyjęcia euro Polska zobowiązała się w momencie wchodzenia do Unii Europejskiej. Od tamtego czasu minęło niemal 20 lat, a nasz kraj wciąż pozostaje w coraz mniej licznym gronie krajów unijnych bez wspólnej waluty.

Ogólnie rzecz biorąc, jest to prawda. Poza Polską euro nie przyjęła jeszcze Rumunia oraz Bułgaria, jako jeden z najmłodszych nabytków Unii Europejskiej. Poza nimi także Czechy oraz Węgry, które wstąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku tak jak Polska, a również Szwecja oraz Dania. Wszystkie państwa poza Danią zobowiązały się, aby przyjąć euro. Warto wspomnieć, że Wielka Brytania także wywalczyła sobie wyłączenie z integracji walutowej gdy jeszcze była we wspólnocie.

Zobacz także: Chiński juan wyprzedził jena i jest już czwartą walutą świata

Autor zapomniał jednak wspomnieć, że zobowiązanie jest bezterminowe. Czyli zobowiązaliśmy się przyjąć euro w bliżej nieokreślonym terminie. Jest to bardzo często podejmowany argument przez przeciwników euro, który mówią, że de facto w takim razie euro nie musimy przyjmować nigdy. Po części mają rację. Dla tych, którym w tym momencie rzednie mina w kontekście nadużywania zapisów traktatów, chciałbym wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze o Szwecji. Szwecja do Unii Europejskiej weszła w 1995 roku. Euro jako waluta powstało w 1999 roku. Od tamtej pory Szwecja nie zbiera się do przyjęcia wspólnej waluty. Więc i nie można mówić, że w tym kontekście Polska blokuje drogę integracji.

Kolejną sprawą jest podejście do traktatów. Każde państwo podchodzi do nich z punktu widzenia swoich interesów. Zazwyczaj są trzy drogi. Pilnowania ich zapisów, zrywania umów, czy wykręcanie się nieścisłościami w traktatach. Wszystko zależy od tego, czy dane postanowienie opłaca się w szerokim tego słowa rozumieniu.

Właśnie. Opłaca się, to jest najważniejszy punkt. Przyjęcie euro przecież realnie może nam się opłacać. Aby to sprawdzić, przyjrzyjmy się badaniom i analizom w późniejszej części artykułu.

Brak euro przynosi Polsce straty?

Ekonomiści są zgodni, że każdy rok bez euro przynosi Polsce straty. Straty, których od ośmiu lat rząd nawet nie liczy. Wcześniej raporty na temat skutków przyjęcia unijnej waluty przygotowywał pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro w Polsce. PiS, przeciwny zastąpieniu złotego walutą wspólnotową, zlikwidował ten urząd. W Narodowym Banku Polskim nie ma też departamentu do spraw integracji ze strefą euro.

Jacy ekonomiści? W jakim badaniu są zgodni? Znam bardzo wielu ekonomistów, którzy na podstawie empirycznych danych są bardzo sceptyczni do tego rozwiązania. Dowodem na moje słowa będą cytowane później badania. Ten fragment przypomina mi informacje na stronie Unii Europejskiej, gdzie m.in. czytamy, że euro zapewnia stabilność cen i poprawia stabilność gospodarczą oraz pozytywnie wpływa na wzrost gospodarczy. Jednak dowodów na te stwierdzenia nigdzie tam nie znalazłem. Po prostu mówimy ci, że tak jest, po co chcesz sprawdzać?

Zobacz także: Gospodarka Rosji wykorzystała sankcję na swoją korzyść. Odbija swój rynek

Mało tego. Jest wielu ekonomistów, którzy uważają, że brak euro przynosi Polsce zyski. Te najbardziej namacalne to brak recesji w 2009 roku oraz płytka recesja w 2020 i ogromny wzrost w 2021 roku.

Druga część ogólnie jest prawdą. PiS nie wyznaczył sobie kierunku na euro, więc nie podejmował żadnych kroków, aby przygotować Polski do wejścia do strefy euro. Chociaż warto zauważyć, że Polska w latach 2016-2019 spełniała wszystkie kryteria konwergencji i mogła rozpocząć proces przyjmowania wspólnej waluty.

Tymczasem lista korzyści płynących z przyjęcia waluty wspólnotowej jest bardzo długa. Eksperci zgodnie od lat wskazują tu wzrost wiarygodności polityki gospodarczej, eliminację ryzyka kursowego, niższe stopy procentowe, tańsze kredyty oraz wzrost konsumpcji, inwestycji, obrotów handlu zagranicznego, konkurencji i efektywności. Wszystko to przekłada się na podbicie dynamiki wzrostu gospodarczego.

Co to konkretnie oznacza wzrost wiarygodności polityki gospodarczej? Polityka gospodarcza nie zacznie być nagle bardziej wiarygodna ze względu na środek rozliczeniowy. Wykorzystywana waluta jest drugorzędna w kontekście wiarygodności, o czym dowodzą państwa Europy Południowej.

Eliminacja ryzyka kursowego niekoniecznie jest korzystna. To właśnie wahania nominalnego kursu walutowego stanowią bufor ochronny przed recesją. Podczas kryzysów gospodarczych zazwyczaj rośnie awersja do ryzyka i kapitał odpływa z rynków wschodzących, czyli np. z Polski. To prowadzi do deprecjacji waluty krajowej i stanowi mechanizm stabilizujący koniunkturę, ponieważ zwiększa się atrakcyjność naszych dóbr eksportowanych, co stymuluje wzrost. Kurs złotego jest swego rodzaju automatycznym stabilizatorem koniunktury i dopóki będzie ważnym czynnikiem wpływającym na konkurencyjność zewnętrzną, nie powinniśmy się go pozbywać.

Euro we Włoszech

Państwa Europy Południowej, które nie mają możliwości kierowania swoją polityką monetarną muszą zwiększać swoją konkurencyjność międzynarodową w inny sposób. Skupmy się na przykładzie Włoch. Te musiały poddać się polityce wewnętrznej dewaluacji. To proces zdecydowanie bardziej kosztowny i długotrwały, aniżeli deprecjacja krajowej waluty. Restrykcyjna polityka fiskalna obniżyła popyt publiczny przez spadek wydatków rządowych i popyt prywatny przez niski wzrost płac. We Włoszech doszło do bezprecedensowego zjawiska. Płace w gospodarce były za niskie, aby stymulować popyt i inwestycje krajowe (popyt stymuluje produkcję i zarazem inwestycje), a za wysokie, aby skutecznie konkurować na rynku międzynarodowym przez wzrost wymiany handlowej i forsowanie eksportu.

Sęk w tym, że w kraju posiadającym własną walutę, poprawa konkurencyjności odbywa się przez deprecjację krajowej waluty (lub dewaluację przez celowe działanie banku centralnego) (patrz: Polska w okresie kryzysu finansowego 2008-10), natomiast w kraju będącym częścią wspólnego obszaru walutowego, jedyną drogą wyjścia jest tzw. wewnętrzna dewaluacja, a więc zacieśnianie fiskalne, które ma doprowadzić do spadku nominalnych płac, świadczeń i cen.

Więcej o tym pisze Gabriel Chrostowski w: Przeczytaj ten artykuł, a zrozumiesz dlaczego Włochy są pogrążone w głębokiej stagnacji.

Euro a inflacja

Niższe stopy procentowe, tańszy kredyt i wzrost konsumpcji są de facto tym samym argumentem, ponieważ wynikają właśnie z niższych stóp procentowych. Co również niekoniecznie jest dobrym rozwiązaniem. Polska jako gospodarka jeszcze dynamicznie się rozwijająca ma naturalny poziom stóp procentowych wyższy niż państwa Europy Zachodniej. Skutkowałoby to możliwością częstszego wykraczania poza górną granicę celu inflacyjnego. Poza tym stopy procentowe niezależnie czy niskie czy wysokie nie są celem polityki gospodarczej. Są narzędziem do jej realizowania. Więc mówienie o tym ze byśmy mieli niskie stopy procentowe w sytuacji gdy mamy rekordową inflację jest po prostu głupie.

Idealnym przykładem jest miniony kryzys inflacyjny. Państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które przyjęły euro, przez długi czas musiały znosić bardzo niskie stopy procentowe. Dla państw Europy Zachodniej inflacja nie była aż tak uciążliwa, dodatkowo uważano ją za przejściowe niedogodności. Za to w państwach bałtyckich inflacja była znacznie wyższa niż w Polsce.

Dodatkowo po raz kolejny możemy posłużyć się casusem państw Europy Południowej. Tym razem Hiszpanii. Ponownie posłużymy się jednym z tekstów Gabriela: Przyczyny hiszpańskiej zapaści gospodarczej w 2009 roku [ANALIZA]

Euro w Hiszpanii

W 1999 roku Hiszpania przyjęła euro, co oznaczało spadek nominalnych stóp procentowych i wyeliminowanie ryzyka kursowego. Co to oznacza dla gospodarki? Po pierwsze, koszt zewnętrznego finansowania spada. Po drugie, otwiera się dostęp do rynków finansowych i kapitałowych w innych krajach strefy euro. Oba zjawiska stymulują napływ kapitału i zadłużenie sektora prywatnego – nie tylko na krajowym, ale i zagranicznym rynku.

Zadłużenie sektora prywatnego wzrosło w Hiszpanii do ponad 100% PKB w 2007 roku napędzane głównie kredytami hipotecznymi. Wysokie tempo wzrostu gospodarczego wiązało się więc jednocześnie z narastaniem nierównowag makrofinansowych (zadłużenie sektora prywatnego i silnie ujemna międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto).

W ten sposób powstała bańka na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań w latach 2000-2007 w ujęciu realnym podwoiły się, natomiast nominalnie wzrosły o 150%. Popyt na rynku mieszkaniowym był tak silny, że mimo wysokiej dynamiki budowy nowych mieszkań i tak doszło do wysokiego wzrostu cen. W tym samym czasie jednostkowe koszty pracy rosły szybciej niż średnio w strefie euro, ponieważ wydajność nie nadążała za wzrostem płac nominalnych. To pogorszyło konkurencyjność na arenie międzynarodowej i pogłębiło deficyt na rachunku obrotów bieżących, czyli osłabiło eksport.

Zobacz także: PKB województw w Polsce. Warszawa wyrabia ponad 200% normy

Instytucje gospodarcze w latach poprzedzających kryzys w 2008 roku wskazywały na nierównowagę makroekonomiczną (nadmierne zadłużenie sektora prywatnego, bańka na rynku nieruchomości) oraz słabości strukturalne gospodarki (niska wydajności, utrata konkurencyjności). O ile instytucje te nie myliły się w zakresie zdemaskowania zagrożeń, o tyle uważały, iż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest stopniowa absorpcja nierównowag. Zamiast absorpcji tych zniekształceń, miała miejsce ogromna korekta cen mieszkań.

Destabilizacja sektora finansowego i nieruchomościowego w USA spowodowała zaostrzenie globalnych warunków monetarnych. Płynność w hiszpańskim sektorze bankowym gwałtownie spadła, co ograniczyło źródła ekspansji kredytowej i gospodarczej. W rezultacie ceny mieszkań tąpnęły, co pociągnęło za sobą załamanie dochodów budżetowych. Polityka fiskalna miała więc związane ręce, natomiast Europejski System Banków Centralnych (ESBC) z dużym opóźnieniem zareagował na kryzys. Stagnacja się przedłużyła, stabilność fiskalna uległa pogorszeniu, a kolejne lata przyniosły kryzys zadłużeniowy w krajach Europy Południowej w wyniku czego dostęp banków w Hiszpanii do źródeł finansowania dosłownie wysechł.

Bańka na rynku nieruchomości, nie brzmi to znajomo w kontekście Polski? I po raz kolejny tak jak w przypadku Włoch odznacza się aspekt utraty międzynarodowej konkurencyjności, która pogłębiła się przez brak mechanizmów polityki monetarnej. Dodatkowo odznacza się aspekt opóźnień w decyzjach politycznych EBC.

Inwestycje i obrót handlu zagranicznego

W dalszej części czytamy o wzroście inwestycji, obrotów handlu zagranicznego, konkurencji i efektywności. Te twierdzenia są wyssane z palca. Obecnie Polska od kilku lat bije rekordy jeżeli chodzi o napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych zarówno na przestrzeni lat jak i w porównaniu do regionu (BIZ w Polsce rosną jak na drożdżach. Po pandemii uległy podwojeniu!).

Wynika to m.in. z taniej, ale względnie efektywnej i dobrze wykształconej siły roboczej, infrastruktury i dogodnego położenia, ale także kursu walutowego. Dzięki korzystnemu kursowi walutowemu zagraniczny inwestor jest w stanie zaoszczędzić masę pieniędzy na samym kursie. Z tego samego powodu nierozważnym jest twierdzenie o wzroście obrotów handlowych.

Tak, obrót towarami wewnątrz wspólnego rynku na pewno będzie prostszy. Jednak niekoniecznie bardziej opłacalny dla Polski z gospodarczego punktu widzenia. Większość naszego eksportu jest prowadzona z państwami Unii Europejskiej. Co za tym idzie deprecjacja waluty, czy ogólnie stosunek złotego do euro, działa zachęcająco na importerów z wnętrza wspólnego rynku. Zachęca ich do kupowania większej ilości towarów z Polski. Po wprowadzeniu euro ten aspekt proeksportowy zniknie.

Polityka dewaluacyjna waluty jest jednym z filarów szybkiego i długotrwałego rozwoju gospodarczego. Wszystkie Azjatyckie Tygrysy takie jak Japonia i Korea Południowa osadziły swój sukces na bardzo agresywnej polityce eksportowej. Polegała ona na ciągłej i długoletniej dewaluacji własnej waluty. O tym m.in. piszą Adam Suraj i Gabriel Chrostowski w tekście: Cud nad rzeką Han, czyli jak Korea dokonała największego skoku gospodarczego w dziejach [RAPORT OG]. Właśnie dzięki swobodnej polityce monetarnej wspomniane państwa mogły zwiększyć znacznie swój eksport, czyli obrót handlowy. A co za tym idzie znacząco pobudziły wewnętrzną produkcje. Ten sam model handlowy realizują od wielu lat Chiny. Nawet Niemcy w pierwszych latach po wprowadzeniu euro zażarcie krytykowały EBC, że utrzymuje zbyt wysoki kurs euro przez co ich eksport pozostaje w tyle. Pisałem o tym w: Gospodarka Niemiec oraz Francji – starcie dwóch rywali [ANALIZA]

Euro nie przyczynia się do pobudzenia wzrostu gospodarczego

Wszystkie powyższe argumenty udowadniają, że twierdzenie iż euro przekłada się na konkurencję i efektywność wydają się być wyssane z palca. Dodatkowo można udowodnić, że właśnie brak euro przekłada się na wzrost dynamiki wzrostu gospodarczego. I mamy na to badania.

Gabriel w swoim tekście: Strefa euro nie ma prawdziwych zwycięzców gospodarczych. Ma za to kilku przegranych [BADANIE], przedstawił badanie kontrfaktyczne przyglądające się wzrostowi gospodarczemu w państwach strefy euro i zestawiających je ze scenariuszem gdyby owe państwa euro nie przyjęły. Wyniki przedstawia poniższa grafika. Kolorowe kreski to wzrost państw z grupy kontrolnej i przewidywany wzrost w państwa z euro. Czarna to rzeczywisty wzrost tych państw.

Tytuł tabeli: Trend wzrostu PKB na mieszkańca w wybranych krajach strefy euro w stosunku do krajów grupy kontrolne (spoza strefy euro).

Trend wzrostu PKB na mieszkańca w wybranych krajach strefy euro w stosunku do krajów grupy kontrolne (spoza strefy euro).

Głównymi przegranymi wejścia do strefy euro są Francja i Włochy. Wzrost PKB per capita tych krajów po pewnym czasie zupełnie oddziela się od trendu wzrostu w gospodarkach z własną walutą. Dywergencja w wynikach gospodarczych jest oczywiście pokłosiem kryzysu w strefie euro. Szacunki dla Austrii i Belgii są dość zbieżne i ich tempo wzrostu gospodarczego nie różni się istotnie od wzrostu krajów spoza Eurozony.

Przyjęcie euro w tych krajach miało więc neutralny wpływ na sytuację gospodarczą. Hiszpania i Grecja po początkowym boomie we wzroście PKB pc. po przyjęciu euro wynikającym z bańki na rynku kredytowym i mieszkaniowym, zostają silnie dotknięte kryzysem i zaczynają tracić w porównaniu do grupy kontrolnej. Holandia do 2009 r. osiąga podobne wyniki jak inne kraje, po czym sukcesywne traci po 2010 roku.

Dodatkowo biorąc pod uwagę, że znacznie większy wzrost gospodarczy odnotowują państwa spoza strefy euro należy poddać w wątpliwość tak śmiało stawianą tezę o stymulacji przez euro wzrostu gospodarczego.

Raport erystyczny

Wiele zależy tu od otoczenia gospodarczego, ale też politycznego w momencie wstępowania do strefy euro. W raporcie „Droga do euro, plan działań” przygotowanym przez Fundację Res Publica przy wsparciu Fundacji Wolności Gospodarczej czytamy, że na Słowacji przystąpienie do strefy euro przyczyniło się do zwiększenia PKB o 7 proc. Natomiast stracone możliwości wzrostu związane z brakiem euro w Polsce wedle różnych wyliczeń wahają się od 2,5 do 7,5 proc. PKB.

Sam projekt wspólnej waluty jest przede wszystkim projektem politycznym. Aspekty gospodarcze w tym zakresie schodzą na drugi plan. Unia Europejska u samej idei powstania, jeszcze w formie Europejskich Wspólnot tj. Europejska Wspólnota Węgla i Stali nie miała na celu wielkich gospodarczych korzyści. Przede wszystkim chodziło o to, aby zapobiec kolejnym wojnom w Europie. Po to była międzynarodowa kontrola produkcji węgla i stali. Dwóch elementów niezbędnych do przemysłu ciężkiego i zbrojenia się państw. W tym francuskim projekcie chodziło jeszcze o coś innego, jednak nie jest to obecnym tematem.

Specjalnie dla państwa przeczytałem raport o którym mowa w tej części. Zostawiam odniesienie tutaj, gdyby ktoś chciał skorzystać. Przodującym tam argumentem jest to, że Polska jest małym państwem bez większego znaczenia w Europie, a już zwłaszcza na świecie. Integracja z Unią Europejską ma być zabezpieczeniem naszych interesów. Jak konkretnie są rozumiane nasze interesy przez autorów raportu? Tego nie ma sprecyzowanego.

Za to bardzo wyraźnie można z niego wyczytać, że euro może być bardzo istotnym pomostem łączącym Polskę z Unią, a także podstawowym elementem w budowaniu europejskiej tożsamości. Można odnieść wrażenie, że autorzy zakładają, że bez euro Polska będzie państwem buforowym i satelickim dla UE. Zapewne tak samo jak Szwecja i Czechy. Tematem tej pracy nie jest punktowanie wspomnianego raportu (może następnej), jednak postaram się to krótko streścić: Wymieńmy kolejne argumenty od punktów:

Zobacz także: Polscy eksporterzy nie do zatrzymania. Kryzys im nie straszny

  • Brak Polski w strefie euro to brak możliwości kształtowania jej polityki. To nie prawda. Zostanie to wyjaśnione w dalszej części tekstu
  • Bezpieczeństwo instytucjonalne. Według autorów od tamtej pory nasza polityka monetarna będzie kształtowana przez ekspertów, a nie polityków. Wywołuje to uśmiech na twarzy wiedząc, że zarząd EBC jest mianowany przez Radę Europejską. Padają również oskarżenia w stronę NBP jakoby nie miał on działać na rzecz polityki polski. Chociaż poza retorycznymi brakuje tam argumentów w tym zakresie.
  • Bezpieczeństwo aktywów. Główny aspekt argumentacji to ochrona przed deprecjacją waluty. O tym wspomniałem już wcześniej.
  • Zabezpieczenie w przypadku kryzysu fiskalnego. Polska miałaby zostać podpięta pod EMS, czyli po prostu linię pożyczkową dla państw strefy euro w których występują problemy finansowe. Polska ma znacznie lepszą sytuację fiskalną niż większość państw strefy euro. Dodatkowo jak pokazały ostatnie lata Unia Europejska korzysta z mechanizmów do zwalczania skutków kryzysów, czy kłopotów fiskalnych państw na inne, bardziej efektywne sposoby. Tylko w obu przypadkach niezbędne są odpowiednie decyzje polityczne. W tym punkcie pada argument nad mniejszą szkodliwością zadłużenia zagranicznego. Polska i w tym przypadku nie ma o co się martwić ponieważ odsetek naszego zadłużenia zagranicznego regularnie spada.
  • Zabezpieczenie przed kryzysem bankowym. Argument wydaje się być zabawny patrząc na skale kryzysów bankowych w strefie euro, a w Polsce. Autorzy raportu kontynuują argumentacje niższymi stopami. O tym było już wspomniane w tekście wcześniej.
  • Ograniczenie ryzyka systemowego. Autorom raportu chodzi w tym miejscu o mniejsze „ryzyko: dla inwestorów. Tylko już udowodniliśmy, że Polska obecnie bije rekordy inwestycji zagranicznych, a inwestorom opłaca się słabsza waluta, która przechodzi przez deprecjacje. Dalej pada argument o raitingach finansowych. Tylko, że Polska ma bardzo dobre raitingi ze złotym, porównywalne a nierzadko nawet lepsze niż państwa z euro. Dalej postawiona została teza o wzroście inwestycji zagranicznych i wewnętrznych. O zagranicznych już powiedzieliśmy, jednak istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że „inwestycje” wewnętrzne w Polsce będą po prostu kredytami hipotecznymi jak w Hiszpanii.
  • Eliminacja kosztów transakcyjnych i ryzyka kursowego w handlu z UE oraz ograniczenie ich w przypadku handlu poza UE. O tym już wspomniałem w poprzedniej części tekstu. Większość naszego eksportu jest kierowana do państw UE. Wyeliminowanie tego aspektu uniemożliwi nam prowadzenie polityki proeksportowej do państw strefy euro. A także będziemy zależni od decyzji EBC względem owe polityki względem państw poza strefy.
  • Ochrona przed nominalną aprecjacją kursu. Złoty nie ma problemu z aprecjacją. Jego chwilowe zwiększenie wartości, nie jest problemem. Ważne aby zachować względny rozsądek w cyklach deprecjacji i aprecjacji. Jednak trend złotego od lat jest deprecjacyjny, co pozytywnie wpływa na nasz rozwój. Dalej pojawia się teza wyssana z palca jakoby nasz ciągły wzrost gospodarczy miał powodować aprecjacje waluty. Po to mamy Bank Centralny, aby kontrolował ten proces. Tak jak Chiny (2. gospodarka świata), Japonia (3. gospodarka) czy Korea (10. gospodarka).
  • Zwiększenie konkurencji i oferty rynkowej. Euro miałoby zachęcać inwestorów do wejścia na nasz rynek. Jak wcześniej już zostało wspomniane, jest to życzeniowe myślenie.
  • Likwidacja kosztów zaniechania. Mają to być koszty które Polska ponosi przez nieprzystąpienie do strefy euro. Autorzy powołują się tam na publikacje z 2008 i 2009 roku. Sprzed kryzysu finansowego, kryzysu strefy euro oraz bez badania państw Europy Środkowo-Wschodniej po przyjęciu wspólnej waluty. Przytoczone powyżej badania o wzroście gospodarczym pokazują, że ta teza jest nieprawdziwa.

W kolejnej części autorzy raportu przekonują nas, że euro to przede wszystkim scementowanie integracji europejskiej. Że w końcu będziemy pełnymi Europejczykami i że nie będą nas już traktowali jak obcych. W Polsce są sami nieudacznicy, którzy nie znają się na tym co robią więc będzie lepiej gdy oddamy decyzje w obce ręce.

Cały raport jest pisany w duchu tego, że musimy zrobić wszystko, aby w innych państwa Unii nas polubili, bo bycie nielubianym jest źle widziane. Ogólnie tak, dobrze jest mieć dobre stosunki z innymi państwami. Jednak nikt nie lubi tych, którzy robią wszystko, aby przypodobać się „fajniejszym” na siłę. Raport zawiera bardzo wiele argumentów retorycznych i erystycznych. Wartościowych merytorycznych brakuje.

Euro na Słowacji

Argument o Słowacji jest bardzo nietrafiony w kontekście euro. Pisałem o tym w dwóch tekstach. Gospodarka Słowacji leci na dno. To wina euro? oraz w analizie dla Stowarzyszenia Racja: Wpływ euro na płace w Europie Środkowo-Wschodniej. Słowacja z zadyszką.

W okresie przed pandemią gospodarka Słowacji cechowała się stabilnym, jednak trochę mniejszym wzrostem od swoich sąsiadów. Jak możemy zauważyć na poniższym wykresie przygotowanym przez specjalistów Polskiego Instytutu Ekonomicznego mniej więcej od 2020/2021 roku Słowacja zaczęła odnotowywać zauważalnie niższe wyniki PKB per capita niż Polska i Węgry. Warto zauważyć, że wcześniej Słowacja zdołała wyprzedzić najpierw Polskę w 2006 roku, a później Węgry (głównie przez ich sytuację) w 2013 roku.

PKB per capita w państwach grupy wyszehradzkiej

W przyjęciu pełnego obrazu sytuacji pomoże zwrócenie uwagi na inny wykres, tym razem autorstwa analityków banku Pekao. Słowacja przyjęła euro wraz z początkiem 2009 roku. Możemy zauważyć, że pierwsze lata z nową walutą wyglądały obiecująco, jednak od 2014 roku Słowacja zaczęła odstawać od swoich sąsiadów. Dynamika wzrostu Polski i Węgier okazała się znacznie wyższa, natomiast gospodarka Słowacji rozwijała się w znacznie wolniejszym tempie.

W dodatku jak wynika z raportu banku Pekao (na który w manipulujący sposób powołuje się twórca raportu dla „kurs na euro”), na temat wpływu gospodarczego przyjęcia euro w państwach regionu możemy dowiedzieć się, że euro na Słowacji to głębsza recesja niż u sąsiadów po kryzysie finansowym, wyższe bezrobocie oraz mniejsze zdywersyfikowanie sektorowe gospodarki. Poniżej możemy zauważyć, jak PKB per capita Słowacji w PPP gwałtownie spada, natomiast Polski, mocno rośnie.

PKB per capita według siły nabywczej

OECD wskazuje, że 2020 rok był okresem sporego odpływu kapitału ze Słowacji. Poziom inwestycji zagranicznych spadł o blisko 2,3% PKB. Gospodarka Słowacji w 2021 roku doświadczyła zastoju pod tym względem i dopiero w poprzednim roku inwestycje ponownie przekroczyły 2% PKB, co jest i tak niskim wynikiem przy innych państwach Grupy Wyszehradzkiej. W Czechach systematycznie przekracza on 3% PKB, w Polsce i na Węgrzech 4%. Tak słabe wyniki mają utrzymać się przez najbliższe dwa lata, a napływ inwestycji ma krążyć w okolicach 1% PKB. Proszę zauważyć, że według wcześniej punktowanego raportu instytutu „Kurs na euro” państwa posiadające euro mają być bezpieczną przystanią dla inwestorów.

Euro a wzrost płac

Kolejnym punktem jest wzrost płac. W analizie dla Stowarzyszenia Racja przyjrzałem się średniemu rocznemu wzrostowi przeciętnych płac w okresie przed przyjęciem euro na Słowacji. Czyli w latach 2004-2009 oraz po jego przyjęciu, 2009-2022. W ten sposób chciałem zaobserwować zmianę w dynamice wzrostu pensji po przyjęciu wspólnej waluty. Grupą kontrolną były pozostałe państwa grupy V4. Aby porównanie było jak najdokładniejsze zostało wykonane w parytecie siły nabywczej, a nie lokalnych walutach.

Pensje Słowaków w latach 2004-2009 średnio rocznie rosły najszybciej wśród wszystkich państw grupy V4. O 775,4 PPPs bijąc innych zdecydowanie na głowę. Po przyjęciu euro wspomniane dynamika spadła o ponad połowę. Pensje rosły już jedynie o 351,81 PPPs rocznie. Słowacja z pierwszego miejsca w grupie V4 spadła na ostatnie. Dynamiczny wzrost odnotowała Polska oraz Węgry. Czechy w latach 2009-2022 poradziły sobie trochę gorzej, jednak spadek nie był tak dynamiczny jak w przypadku Słowacji.

Zachęcam do przeczytania całej analizy w której przyglądam się jeszcze państwom bałtyckim oraz staram się dojść do przyczyny takiego stanu rzeczy. Link.

Przeciętne roczne wynagrodzenie

 

W powyższych danych możemy zauważyć już początek utraty konkurencyjności międzynarodowej na Słowacji jak w przypadku Włoch oraz Hiszpanii. Dodatkowo zastanawiające jest jakim sposobem państwo które podobno traci na braku euro w tak łatwy sposób wyprzedza państwo, które na euro zyskuje?

Brak polityki monetarnej

Wejście do strefy euro oznacza też koszty. Przeciwnicy wspólnotowej waluty na czoło wysuwają utratę części suwerenności, polityka monetarna trafia bowiem pod skrzydła Europejskiego Banku Centralnego, co odbierze Polsce możliwość samodzielnego reagowania na ewentualne kryzysy walutowe.

Ta część artykułu jest akurat prawdziwa. EBC dostosowuje swoją politykę do Unii Europejskiej jako całości. Nie jest zatem nic dziwnego ani oburzającego w tym, że de facto państwa które stanowią większość gospodarki UE są na pierwszym miejscu. Dla przypomnienia. Polska odpowiada za około 4% PKB UE.

Innym bardzo ciekawym przykładem jest kryzys zadłużenia w strefie euro. Gdy Grecja znalazła się we wspomnianym kryzysie została zmuszona do wprowadzenia polityki oszczędnościowej (co jak wiemy tylko pogłębiło kryzys) przez EBC szantażem, że zablokuje jej linie rozliczeniowe i de facto odetnie możliwość funkcjonowania. Jest to inny wymiar utraty suwerenności niż zazwyczaj wspominany.

Zobacz także: Małe firmy stawiają na handel online. I mają chrapkę na więcej

Polska zyskałaby jednak wpływ na decyzje EBC. Należałoby też wypełnić kryteria formalne przystąpienia do strefy euro. Do tego dochodzą koszty administracyjne oraz koszty kampanii informacyjnej. Do kosztów zalicza się ryzyko początkowego wzrostu cen, z którego zażegnaniem jednak kraje wchodzące do strefy euro w ostatnim czasie dość sprawnie sobie poradziły.

Tutaj autor tekstu wykazuje się nieznajomością unijnych instytucji. Do Europejskiego Systemu Banków Centralnych należą także banki centralne państw, które nie przyjęły wspólnej waluty. Głębiej temat całego systemu wyjaśniam w artykule: To właśnie tak wygląda mechanizm zarządzania walutą euro – Unia kocha biurokrację. Dodatkowo wszyscy prezesi banków centralnych w Europie, czy w strefie euro czy poza nią należą do Rady Ogólnej. Organu Europejskiego Banku Centralnego. Oczywiście wpływ nie jest tak duży jak w przypadku samodzielnego banku centralnego, jednak przyjęcie euro nie za wiele w tym kontekście zmieni.

Kolejny argumentem o nieprawdziwości tezy braku wpływu na kształtowanie ogólnej polityki EBC przeczą słowa samej Prezes EBC, która swojego czasu stanęła w obronie Adama Glapińskiego, gdy pojawiły się sugestię mówiące o postawieniu go przed Trybunałem Stanu. Szefowa EBC napisała, że stan oskarżenia wiązałby się z zawieszeniem pełnienia funkcji przez Adama Glapińskiego zarówno w NBP, jak i jako członka Rady Ogólnej Europejskiego Banku Centralnego. Według Christine Lagarde byłoby to nielegalne. Więcej tutaj.

W kontekście kwestii formalnych pisaliśmy już niejednokrotnie. Najlepsze informacje w tym temacie są zawarte w: Polska w strefie euro, czyli reformy, reformy i jeszcze raz reformy.

Koszty kampanii informacyjnej są już najpewniej ponoszone. Nie sugeruje, że Rzeczpospolita opublikowała omawiany artykuł za drobną gratyfikacją, jednak nie wykluczam takiej możliwości. Tym bardziej, że przytoczony raport został sfinansowany przez instytucję „Kursa na euro” w dość oczywisty sposób lobbujący w wyznaczonym kierunku. Trzeba przyznać, że w raporcie jest wiele argumentów. Niestety retorycznych, a nie merytorycznych.

Przejdźmy teraz do ryzyka związanego ze wzrostem cen. W pierwszym aspekcie gdy artykuł stara się udawać obiektywny powiela kolejną nieprawdziwą informację. Wpływ przyjęcia euro na wzrost cen jest akurat marginalny co wyjaśniamy w tekście: Wpływ euro na inflację jest marginalny i nieistotny.

Teoria optymalnego obszaru walutowego

Podsumowanie tekstu Rzeczpospolitej zostało skończone, jednak nie jest to dość argumentów, które kazałyby nam się zastanowić nad przyjmowanie wspólnej waluty. Istnieje chociażby koncepcja optymalnego obszaru walutowego. Chodzi o to:

Aby obszar walutowy działał efektywnie i optymalnie spełnione muszą być co najmniej trzy podstawowe czynniki: konwergencja cykli koniunkturalnych (wzrost PKB, poziom bezrobocia), podobna reakcja na zewnętrzne szoki podażowo-popytowe mierzona m.in. poprzez zachowanie się poziomu inflacji oraz istnienie niemal pełnej elastyczności cen i płac na całym obszarze UGW i wystąpienie mechanizmów rynkowych prowadzących do optymalnej alokacji czynników produkcji. Unia Europejska nie spełnia tych kryteriów. Gabriel pisze o tym więcej w tekście: Polska w strefie euro. Perspektywy przystąpienia w obliczu wojny [RAPORT OG]

Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na temat euro i jego różnego wpływu na gospodarkę poniżej zostawiam kilka artykułów, które mogą cię zaciekawić:

Ubóstwo w Polsce spada. Pandemia, wojna i inflacja to za mało

 

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Dawid Błaszkiewicz

Politolog, historyk oraz dziennikarz ekonomiczny. Członek Polskiej Sieci Ekonomii oraz Prezes Stowarzyszenia Racja. Głównym obszarem zainteresowań jest makroekonomia oraz historia gospodarcza.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker