Komentarze I Analizy

Marczuk: PPK to prywatne środki, których nikt nam nie może zabrać [WYWIAD]

PPK jest w Polsce rewolucją w długoterminowym oszczędzaniu na emeryturę. W długim terminie Polska potrzebuje również stworzyć swoją własną ściężkę rozwoju oraz zadbać o demografię. To jedne z największych wyzwań jakie stoją przed naszym państwem.

Filip Lamański: PPK okazały się sukcesem, czy może jednak nie?

Bartosz Marczuk, wiceprezes PFR: Trudno być sędzią we własnej sprawie, ale spoglądam na to przez liczby i uważam, że to jest nie tylko sukces, ale wręcz przełamanie niemocy.

Jakiej niemocy?

Gdy patrzymy na fakty, to widzimy, że od 1999 roku, czyli momentu wprowadzenia reformy emerytalnej, były co najmniej trzy próby zachęcenia Polaków do dodatkowego oszczędzania. Od razu w 1999 roku weszły w życie PPE, czyli Pracownicze Programy Emerytalne, później w 2002 r. IKE, czyli Indywidualne Konta Emerytalne i 2012 r. Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego. Jak spoglądamy na dorobek tych 20 lat – od 1999 r. do 2018 r. czyli do wejścia w życie PPK – to widzimy, że udało się przekonać do oszczędzania zaledwie ok. 900 tys. Polaków.

Jak to się rozkładało?

Było to ok. 300 tys. osób w PPE oraz po 300 tys. aktywnych rachunków w IKE i IKZE.

No i przychodzi PPK.

Od 2019 r., czyli momentu rozpoczęcia wdrażania PPK, mamy rewolucyjną zmianę. Liczba oszczędzających wręcz eksplodowała, do prawie 5 mln osób. Czyli z niespełna miliona robi się niemal pięć razy więcej. W tym jest ponad 3,5 miliona osób oszczędzających w PPK i ponad 0,5 mln – niemal dwa razy więcej niż wcześniej – osób oszczędzających w PPE. To też zasługa PPK, bo ustawa mówiła jasno: jeśli nie chcesz zakładać PPK, to możesz założyć PPE. I część firm tak wybrała.

Można usłyszeć opinie, że sukces PPK wynika z jego konstrukcji. Chodzi o to, że pracodawcy mieli obowiązek jego wdrożenia, że był tzw. autozapis. 

Wykorzystaliśmy tak naprawdę doświadczenia ekonomii behawioralnej. Dokładnie to samo zrobili Brytyjczycy, wprowadzając swoje PPK. Zastosowali zasadę, którą opisał noblista zajmujący się ekonomią behawioralną Richard Thaler. Twierdzi on, że ludzi w pewien sposób trzeba „szturchnąć”, by podjęli dobrą dla siebie ekonomiczną decyzję. Oczywiście w duchu wolności wyboru. To szturchnięcie to właśnie autozapis do PPK. Czyli nie musisz nic robić, by zacząć oszczędzać, a jak nie chcesz to w prosty sposób się wypisujesz. Jako człowiek o wolnościowych poglądach nie widzę w tym nic złego. Każdy w dowolnej chwili może przyjść i złożyć deklarację rezygnacji z PPK. Co więcej, jeśli spoglądamy na strukturę osób oszczędzających w PPK, to na początku widać było, że część osób jest w systemie w jakiś sposób przypadkowo. Natomiast w miarę upływu czasu ewidentnie widać, że osoby, które są w PPK chcą tam być i podejmują świadomą decyzję. W pierwszym autozapisie w roku 2023 roku przybyło 718 tys. uczestników i nie są to przypadkowe osoby.

Zobacz także: PPK, czyli jak przekonać do oszczędzenia ludzi, których nie przekonują nawet pieniądze

Sprawdzaliście to?

Tak. I okazało się, że niemal wszystkie osoby, które w autozapisie weszły do PPK w systemie zostały. To świadczy o tym, że jest to już obecnie świadoma decyzja ludzi. Zresztą gdyby było inaczej oszczędzających by ubywało.

A nie ubywa?

Od wiosny 2023 r., czyli już po autozapisie, miesiąc w miesiąc przybywa nam średnio około 16 tysięcy oszczędzających.

Ale wiele osób krytykuje autozapis.

Nie ma nic zdrożnego w tym, żeby stosować takie zachęty. Pod warunkiem oczywiście, że człowiek na koniec sam decyduje. On ma wybór i to jest jego wolna wola, czy chce być w PPK. Myślę też, że osoby, które nie chciałyby być w PPK i w jakiś sposób przeoczyły złożenie deklaracji rezygnacji, jeżeli zobaczyłyby, że mają niższą wypłatę netto, taką deklarację by złożyły.

Czy gdyby nie OFE sukces PPK byłby większy?

Na pewno byłby większy, bo są dwie rzeczy, które nas zaskoczyły przy wdrażaniu PPK. Po pierwsze to wpływ pracodawców. Po drugie to resentyment po OFE. Jeśli firma, której pracownicy wykonują nawet proste prace ma przekonanie do PPK, to potrafi „wykręcić” partycypację na poziomie 60-70%. Na przykład w Biedronce partycypacja w PPK przekracza 50%, a przecież w znacznym stopniu nie są tam wysoko płatne stanowiska. Z drugiej strony firma niechętna PPK potrafi sprowadzić partycypację do poziomu jednocyfrowego. Na szczęście takich jest coraz mniej.

A wracając do OFE?

Drugim zaskoczeniem jest skala emocji po zmianach w OFE. Sam zaczynałem swoją karierę zawodową w jednym z OFE i pamiętam, że na przełomie wieków ludzie zapisywali się tam gremialnie bez większej refleksji. Po latach często nie wiedzieli nawet, w którym OFE są, ani ile tam mają pieniędzy.

Przypomniał im to rok 2013.

Tak. W 2013 roku rząd być może zakładał, że jeżeli powie, iż połowę pieniędzy z OFE przeniesiemy do ZUS to ludzie machną na to ręką, bo i tak nie wiedzieli gdzie oszczędzają i co w OFE mają. „Będą w ZUS to dostanę pieniądze z OFE później na emeryturze, może nawet lepiej” – tak można było zakładać, że pomyślą. Było jednak inaczej, ludzie poczuli się potężnie oszukani. Ten resentyment po OFE – gdy wprowadzaliśmy w 2019 roku PPK – ciągle był bardzo mocny. Ciągle zresztą tak jest. Pierwsze argumenty jakie słyszeliśmy przeciwko PPK to, że „przyjdzie znowu państwo i zabierze”.

A nie zabierze?

Tych pieniędzy nikt nie zabierze. Chociaż oczywiście można wyobrazić sobie rewolucję październikową w Polsce, gdzie będą nacjonalizować nasze mieszkania czy samochody. Natomiast poziom ochrony środków w PPK jest dokładnie taki sam jak nieruchomości czy majątku. Tych pieniędzy de facto zabrać się nie da.

Konkrety.

Po pierwsze od samego początku jest w ustawie art. 3, który stanowi, że „Środki gromadzone w PPK stanowią prywatną własność uczestnika PPK”. W OFE tego nie było. To była de facto składka ubezpieczeniowa dzielona między OFE i ZUS i od początku była dyskusja czy to są środki prywatne.

Po drugie możemy w każdej chwili te pieniądze wypłacić, czyli dokonać tzw. zwrotu. W OFE tego nie było. To były pieniądze na naszą emeryturę, miały powstać zakłady emerytalne, które miały je wypłacać po ukończeniu wieku emerytalnego.

Po trzecie te pieniądze, może to jest najważniejsze, pochodzą z naszych prywatnych portfeli i z prywatnych portfeli naszych firm. Więc gdyby wyobrazić sobie ich nacjonalizację, to jak mówię, równie dobrze można nacjonalizować nasz całkowicie prywatny majątek. Jest też argument natury gospodarczej i politycznej.

Jaki?

Gdyby rząd zaplanował zmiany idące w kierunku zaboru tych środków, to miałby bardzo duży problem jeżeli chodzi o wyceny spółek na giełdzie. Bo mielibyśmy masowy exodus i wycofanie kapitału. W konsekwencji wyceny by spadły, nie byłoby dopływu kapitału na warszawski parkiet. Co więcej jeżeli udało się przekonać do oszczędzania w PPK już ponad 3,5 mln osób i oni cały czas mają przeświadczenie, że to są ich prywatne pieniądze to trudno byłoby sobie wyobrazić, że przeszliby do porządku dziennego, iż rząd przychodzi i coś robi z ich pieniędzmi. Zapłaciłby za to naprawdę dużą cenę polityczną.

Tutaj ukłon w stronę nowego ministra finansów Andrzeja Domańskiego, który pochodząc ze środowiska instytucji finansowych, od samego początku jednoznacznie powiedział, że żadnych zmian w PPK się nie planuje.

A jak przekonać osoby mniej zarabiające do odkładania na PPK? Osoby o niższych dochodach znacznie mocniej odczuwają pomniejszenie wynagrodzenia, co oczywiście tworzy awersję do oszczędzania w PPK.

Potężna zachęta wbudowana jest już w systemie PPK. Każdy pracownik, który chce oszczędzać w PPK deklaruje wpłatę w wysokości co najmniej 2% swojej pensji. Czyli jak ktoś zarabia 6 tys. zł, to płaci 120 złotych z wynagrodzenia, by otrzymać „bonus” od pracodawcy w wysokości 1,5% pensji, tj. 90 zł, plus dopłaty od państwa. Natomiast osoby, które zarabiają do 120% pensji minimalnej, obecnie to 5160 zł, nie muszą wpłacać 2% pensji. Wystarczy zaledwie 0,5%. Czyli od 5 tysięcy płacą 25 zł miesięcznie.

Ale co wtedy z dopłatą od firmy i państwa?

Nic się tu nie zmienia. Ich pracodawca dalej płaci im 1,5% pensji, czyli 60 zł na mc., a państwo dokłada swoje – wpłatę powitalną 250 zł i dopłatę roczną w wysokości 240 zł. Generalnie wszyscy, którzy rezygnują z PPK robią sobie finansową krzywdę, bo po prostu rezygnują z pieniędzy, które de facto „leżą na ulicy”. Natomiast osoby, które zarabiają do 120% minimalnej, robią sobie krzywdę podwójną. Bo jeżeli taka osoba może zapłacić 25 złotych miesięcznie, a dzięki temu otrzymuje prawie 100 złotych ekstra na swój prywatny, indywidualny rachunek w PPK, to osiąga praktycznie niespotykaną na rynku stopę zwrotu w wysokości niemal 400%.

Niemniej takie same, a w przypadku tych mniej zarabiających nawet niższe procenty, są pewnym problemem pogłębiającym rozwarstwienie z zebranym kapitale emerytalnym. Czy nad tym są jakieś dyskusje?

Można wyobrazić sobie taki model, że bonus od państwa nie jest dla wszystkich taki sam. Dla mniej zarabiających mogą to być kwoty odpowiednio wyższe, a przy jakichś ekstremalnie wysokich zarobkach bonus od państwa może być pomijalny, bo niewiele wnosi. Taki model, gdzie bonus od państwa jest wyższy przy niższych zarobkach, może zachęcić osoby mniej zarabiające do PPK. Natomiast ta podstawowa zachęta dla nich w systemie już jest.

Jaki jest obecnie partycypacji wskaźnik partycypacji w PPK?

To 48%, ale jest to partycypacja spośród osób, które rzeczywiście realnie mogą oszczędzać w PPK. W liczniku mamy wtedy liczbę rachunków w PPK, a w mianowniku liczbę pracowników w tych firmach, które mają podpisaną umowę o zarządzanie z instytucją finansową i gdzie choć jedna osoba została zgłoszona do Planów.

A gdyby liczyć wszystkich pracujących, którzy kwalifikują się do uczestnictwa w PPK?

Wówczas taka partycypacja wynosi nieco ponad 30%.

Jaki jest możliwy do osiągnięcia poziom partycypacji?

Posłużę się tutaj przykładem PPE. Bo to jest program, w którym pracownik praktycznie nic nie płaci, nie ponosi żadnych kosztów z własnej kieszeni, by oszczędzać. Wpłat za niego dokonuje pracodawca. No i wyobraźmy sobie, że w takim modelu partycypacja wynosi 65%. To już nie są nawet pieniądze leżące na ulicy, to już są pieniądze de facto od razu w portfelu. Pracodawca przychodzi i mówi „zapłacę ci 5% od twojej pensji, na twój rachunek do PPE”. I na to nie decyduje się co trzecia osoba! Myślę zatem, że partycypacja na poziomie 60-70% – liczona według tego drugiego modelu gdzie uwzględniamy wszystkich uprawnionych – to jest poziom realny.

To dość ambitny cel.

Być może, choć taki poziom partycypacji jest już osiągnięty w firmach zatrudniających ponad 250 pracowników. Tam pracuje około 3 mln osób, a blisko 2 mln z nich oszczędza w PPK. Więc to nie jest jakaś abstrakcja.

Zobacz także: Aktywa w PPK są ponad dwukrotnie większe od sumy wpłat pracowników!

Skoro w firmach 250+ jest partycypacja znacznie powyżej wskaźnika dla całości, to znaczy, że w mniejszych firmach ten wskaźnik partycypacji jest znacznie mniejszy. Pytanie brzmi z czego to wynika, że rozwarstwienie jest tak duże?

Z kilku rzeczy. Pierwsza to wyższe, co do zasady, zarobki w większych firmach. W korporacjach zarabia się lepiej, więc wrażliwość na odłożenie konsumpcji w czasie przez zainwestowanie w PPK jest niższa. Druga kwestia to wiedza i edukacja ekonomiczna. Widzimy, że np. w instytucjach finansowych czy w sektorze IT partycypacja jest większa. Tam ludzie potrafią liczyć i mniej kierują się stereotypami czy emocjami.

Liczy się także, to po trzecie, kultura korporacyjna tych przedsiębiorców. Duże firmy robią szkolenia, mają też mniejszą wrażliwość na dodatkowe wpłaty do PPK, czyli z natury rzeczy nie są przeciwnikami, tylko są przynajmniej neutralni. No i ci duzi pracodawcy coraz częściej zaczynają traktować PPK jako pewien element polityki kadrowej. W mniejszych firmach jest inaczej.

Mowa jest o liczbach, że jak ktoś potrafi liczyć to widzi, że PPK się opłaca. O jakich stopach zwrotu mówimy w kontekście PPK?

Statystyczna osoba, która zaczęła oszczędzać 5 lat temu, obecnie ma na swoim rachunku między 130% a 160% więcej w stosunku do tego, co sama wpłaciła.

Wszystkie informacje o naszej emeryturze – nie tylko o PPK – mieliśmy móc  sprawdzić w Centralnej Informacji Emerytalnej.

CIE miała być rozwojowym projektem, przyjaznym dla ludzi, swoistym cyfrowym hubem emerytalnym Polaków. Miał służyć trzem celom. Pierwszy to informacja, czyli pokazanie wszystkie rachunki emerytalnych od ZUS i KRUS, OFE przez PPK, PPE po indywidualne IKE i IKZE. Wszystko w jednym miejscu. Te informacje miały nam pokazać na co możemy liczyć w przyszłości i co możemy zrobić, żeby mieć wtedy więcej pieniędzy. Co istotne mielibyśmy tam historię wpłat, łącznie z historią wpłat ZUS-owskich, więc moglibyśmy kontrolować naszego pracodawcę, czy opłaca za nas składki i ile wynoszą.

CIE mówiłaby ile muszę odłożyć żeby zwiększyć emeryturę?

Tak. Jeśli komuś by wyszło, że otrzyma 2 tys. zł emerytury, to mógłby sobie przeliczyć, ile musiałby odkładać miesięcznie gdyby chciałby otrzymać emeryturę na przykład w wysokości 3 tys. miesięcznie. Byłoby to kompleksowe rozwiązanie, które dawałoby pełne informacje nt. naszej emerytury.

I gdzie mógłbym to wszystko sprawdzić?

Byłaby to część mObywatela, więc dostęp do tego byłby z poziomu smartfona, po dotknięciu kciukiem ekranu. Wszystko zebrane w jednym miejscu, oczywiście dobrowolne. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Każdy mógłby sobie aktywować aplikację wedle własnego uznania.

A drugi element CIE?

To możliwość składania dyspozycji i uzupełniania danych. Wszystko online z poziomu aplikacji. Na przykład możliwość sprawdzenie czy mam uposażonych, czyli osobę, która po mojej śmierci dziedziczy zebrane środki. Jeżeli nie mam, to mógłbym ją dopisać, co więcej, taka osoba w sytuacji mojej śmierci otrzymywała informację, że są pieniądze do odebrania. W tej chwili nikt tego nie robi, nikt nie dba, nawet nikt nie wie jak to robić. Kobieta zmienia nazwisko i w OFE jest ze starym, w PPK jest ze starym, a jeżeli chce to zmienić musi składać często papierowe dokumenty. To wszystko można by było robić z poziomu aplikacji. Nawet więcej, bo aplikacja miała być połączona z bazą PESEL i sama zaciągałaby te dane, a użytkownik jedynie wyrażałby zgodę czy rozesłać do wszystkich instytucji, w których ma oszczędności te informacje.

Trzeci element?

Instytucje finansowe raz w roku wysyłają do nas listy informacyjne o oszczędnościach. Oczywiście wielu z nas nie wie, gdzie to ląduje. Jedne wysyłają to papierowo, inne elektronicznie, często na stare adresy mailowe. ZUS wystawia informację w PUE ZUS. Nie wszyscy tam wchodzą. A CIE mielibyśmy to wszystko w jednym miejscu, zdigitalizowane. No i ta aplikacja byłoby oczywiście rozwojowa, bo ona mogłaby się stać taką kotwicą całego konglomeratu emerytalnego, gdzie można by było tym ludziom mówić o systemie, o nowościach, mówić o kwestiach związanych z nowymi produktami emerytalnymi, traktować ją jako kanał edukacji ekonomicznej.

Pięknie to brzmi w teorii, ale w praktyce, możemy tego nie zobaczyć.

System miał być wdrożony przez trzy instytucje tj. Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Polski Fundusz Rozwoju i Ministerstwo Cyfryzacji. Ustawa o CIE została uchwalona i weszła w życie 5 października 2023 r. Przewiduje wdrożenie tego systemu w ciągu dwóch lat, czyli do października 2025 r. Niestety Ministerstwo Cyfryzacji poinformowało oficjalnie, że będzie dążyć do uchylenia projektu. Kompletnie nie rozumiem tej decyzji. Ministerstwo mówi o kosztach, ale koszt tej aplikacji będącej w zasięgu kilkunastu milionów ludzi, to około 30 mln złotych za jej wdrożenie, a potem utrzymanie to kwota około 10 mln zł na rok. Mówimy o poważnym projekcie informatycznym, który przeniósłby nas na zupełnie inny poziom zarządzania oszczędnościami emerytalnymi. Z perspektywy budżetu państwa to są praktycznie niezauważalne pieniądze. A zysk byłby naprawdę duży. Decyzji Ministerstwa zupełnie nie rozumiem także z tego powodu, że to  jest projekt rozwojowy, a przecież wszystkim nam zależy na rozwoju Polski.

Zobacz także: Uczestnicy PPK: Ilu ich jest? W jakim są wieku? Gdzie pracują?

Skoro jesteśmy przy rozwoju, to Marianna Mazucato pisała o przedsiębiorczym państwie. Czy PFR jest takim przejawem przedsiębiorczego państwa?

Państwo nie powinno konkurować ani z rynkiem, ani rynku wypierać. Natomiast może i powinno mądrze wspierać procesy rozwojowe. Oczywiście najważniejsze są tutaj odpowiednie regulacje – przestrzeganie prawa własności, sprawne sądy, prosty system podatkowy, przyjazne przedsiębiorcom państwo, zapewnienie bezpieczeństwa obrotu gospodarczego, digitalizacja procesów itp.

Niemniej w pewnych elementach państwa zastąpić się nie da. Na przykład przy budowie infrastruktury czy strategicznych projektach i decyzjach, które determinują rozwój i bezpieczeństwo tego rozwoju. Mamy w Polsce chociażby przykład budowy gazoportu czy Baltic Pipe czy też gigantycznego projektu pod tytułem drogi szybkiego ruchu. Kontynuowały go wszystkie kolejne rządy od 20 lat i nikt – ani rządy, ani obywatele – nie mają wątpliwości, że to jest dobry projekt.

Czasami jednak polityka rozwojowa wymaga też bardziej wysublimowanych narzędzi, recept i instytucji, np. odpowiedniego funduszu inwestycyjnego, gdzie publiczne pieniądze mieszane z prywatnymi są inwestowane tak, by wspierać np. innowacyjne firmy krajowe czy dokonywać kluczowych inwestycji, takich jak na przykład inwestycja PFR w Baltic Hub czy bank Pekao. Te inwestycje są też potrzebne, by krajowe firmy mogły się rozwijać, nie musiały poszukiwać finansowania za granicą bądź – w skrajnym przypadku – nie były przejmowane z ich technologiami przez zagraniczne podmioty. Bo historia uczy nas, że wtedy centra badawcze, rozwojowe i technologie są przenoszone poza Polskę.

Przychodzi mi na myśl bydgoska Pesa.

Przeprowadziliśmy projekt bardzo głębokiej restrukturyzacji bydgoskiej Pesy. Jeśli tam byłby prywatny inwestor, ale nie z tak „cierpliwym kapitałem” jak z PFR to być może ta firma by się przewróciła. Nie mielibyśmy wtedy zakładu zatrudniającego kilka tysięcy ludzi, która ma wysokotechnologiczny produkt „end to end”, czyli jest w stanie wyprodukować gotowy szynowy pojazd. Z tej perspektywy Mazucatto ma rację. Czasem dobrze jest, by państwo wsparło – czy to zamówieniami, czy kapitałem, czy technologią rynek. Choć nie jest powiedziane, że na tym rynku ma zostać.

Mazucatto ma też sporo racji jeśli spojrzymy na gospodarki z perspektywy globalnej. Jeśli analizujemy wyłącznie rynek wewnętrzny to wtedy rozumiem nawet bardzo rynkowe podejście – niech tu będzie wewnętrzna konkurencja, niech toczy się rynkowa gra, niech będzie ta schumpeterowska twórcza destrukcja. Ale funkcjonujemy w międzynarodowym środowisku. Zwłaszcza dzisiaj widzimy, że po pierwsze jest odwrót od globalizacji, a po drugie, że to, co mówiło się, że kapitał nie ma narodowości, to po prostu nieprawda. Każdy kraj bezwzględnie gra do swojej narodowej bramki i każdy bezwzględnie konkuruje. Mimo, że jesteśmy w Unii, to mamy do czynienia z bezwzględną konkurencją narodową i w związku z tym warto takimi kategoriami myśleć. Dlatego takie instytucje jak PFR są potrzebne. Zarządzane rynkowo, mające kapitał, know-how, misję i możliwości wspierania wzrostu gospodarczego i przestawiania go na wyższy poziom technologiczny. A z drugiej strony nie konkurujące z rynkiem i go nie zastępujące.

Czyli pomimo wszechobecnej narracji o całkowitej liberalizacji światowej gospodarki, tak naprawdę każdy chroni swoich interesów.

W latach 90-ych Fukuyama pisze książkę o „końcu historii”. W 2003 roku Chiny przystępują do WTO i wielu się wydaje, że ta historia faktycznie się kończy. Że teraz już wszyscy idziemy w jednym kierunku – wolnego handlu, wymiany, globalizacji. I, że wszyscy będziemy na tym zyskiwać. Ten marsz jest jednak przerwany. Najpierw kryzys finansowy z 2008 r. i później kryzys zadłużenia, który uzmysławia, że korporacje mają swoich patronów w postaci państw. Potem kadencja prezydenta Trumpa w USA, który wraca do ochrony własnego przemysłu, Covid, wojna na Ukrainie, a teraz wojna handlowa USA-Chiny i napięcia globalne. Pozrywane łańcuchy dostaw, cła, zachęty do powrotu kapitału do ojczystych państw, ochrona narodowych interesów. Nastąpiło otrzeźwienie, choć umówmy się, że nie jest też tak, że żyliśmy w świecie, w którym tych narodowych interesów nie było. One zawsze były i będą. I my też powinniśmy tak do tego podchodzić – jest bezwzględna konkurencja globalna. A państwo które umiejętnie i inteligentnie wspiera procesy rozwojowe, które potrafi identyfikować zagrożenia i możliwości na koniec dnia wygrywa.

Oczywiście mówimy o państwie ambitnym. Bo jeżeli nie zależy nam na tym, by móc mieć własne marki, by być wysoko w łańcuchach dostaw, mieć poczucie bezpieczeństwa, móc odpowiadać na wyzwania, być niezależnymi to możemy być podwykonawcą. Możemy dochodzić do jakiegoś poziomu bogactwa, w miarę komfortowo żyć, ale to nie jest wejście do ekstraklasy. Ale na to myślę Polacy się nie godzą. Nasze ambicje, predyspozycje, przedsiębiorczość, ale także położenie geograficzne każe nam pędzić do przodu i do tej ekstraklasy dołączyć. Wierzę, że to jest możliwe, choć potrzeba tu jeszcze trochę czasu.

Zobacz także: Potrzebna nam Wizja Polski, która będzie drogowskazem dla rozwoju państwa

Jak Korea Południowa?

To co wydarzyło się w ostatnich 50 latach w Korei, uzmysławia nam, że nie jest to niemożliwe. Korea z kraju skrajnie biednego po II wojnie światowej – biedniejszego nawet niż Polska – stała się krajem wysokorozwiniętym.

Ale jednak uwarunkowania w Korei były nieco inne niż w Polsce.

Oczywiście. Korea Południowa funkcjonowała w inny sposób. Budowano czebole, rynek był bardzo mocno zamknięty, miała możliwości testowania technologii na własnym podwórku, ale miała też dostęp do światowych technologii i handlu. My jesteśmy w Unii Europejskiej i jest trochę inaczej. Natomiast rzeczywiście jest tak, że można w ciągu jednego, dwóch pokoleń dokonać skoku rozwojowego, choć jest to niezwykle trudne. Potrzeba też na to czasu, bo historia gospodarcza dowodzi, że liderami nie są wcale „skoczkowie”, ale te państwa które przez całe dziesięciolecia kumulują swoje bogactwo.

Co powinna zrobić Polska i Polacy by dalej się rozwijać tak jak w ostatnich 35 latach?

Są według mnie cztery najważniejsze punkty w narodowej agendzie.

1. Sprawna, nowoczesna gospodarka z rozbudowaną warstwą własnych technologii oraz firmami, które nie tylko mogą konkurować na globalnych rynkach, ale także na tych rynkach wyznaczać trendy.

2. Budowa sektora bezpieczeństwa wewnętrznego (w tym sektor energetyki) i zewnętrznego (tutaj głównie armia, ale także soft power oparty na zdolności przedstawiania własnego punktu widzenia w kluczowych dla nas stolicach oraz cały konglomerat odporności państwa – np. obrona cywilna, szkolenie obywateli, budowa schronów, cybersecurity) oraz takich relacji międzynarodowych, które dawałyby nam perspektywę wiecznego trwania, odstraszały skutecznie potencjalnych agresorów oraz upodmiatawiały nas w na arenie międzynarodowej.

3. Budowa sprawnego państwa, opartego o silne instytucje, wraz z komponentem budowy zaufania na linii obywatele-państwo z wewnętrzną wolnością gospodarczą, dobrymi regulacjami i konkurencją, która napędza rozwój i jest strzeżona przez te silne instytucje.

4. Poprawa naszej sytuacji demograficznej, rozumianej nie tylko jako podniesienie wskaźnika dzietności, ale także zachęty Polaków do powrotów z emigracji, poszukiwanie osób z polskimi korzeniami, które chcą osiedlić się w Polsce (Karta Polaka), imigracji osób innej narodowości z bliskich nam kulturowo krajów czy wybiórczy, pod względem potrzeb naszego rynku pracy, drenaż mózgów na całym świecie.

Wyzwania te wyznacza oczywiście paradygmat Polski i jej polityki jako kraju, który chce być podmiotowy – zarówno na arenie międzynarodowej (realizacja własnych interesów w otoczeniu zewnętrznym) jak i w polityce wewnętrznej (autonomia w kształtowaniu własnej ścieżki rozwoju i wyborów).

Każdy z tych obszarów jest niezbędny do naszego przetrwania, dobrego funkcjonowania, rozwoju i naszej podmiotowości oraz sprawczości. Bo cóż z tego, że będziemy mieć silną armię jeśli zabraknie do niej rekrutów (kulejąca demografia) albo gospodarka nie da rady sfinansować jej potrzeb. Albo cóż z tego, że będziemy mieć boom demograficzny i świetnie rozwijającą się gospodarkę, gdy państwo będzie zabijać obszary aktywności obywateli fatalną polityką regulacyjną, zamachem na instytucje czy krótkowzrocznością podejmowanych decyzji. Oznacza to, że lista wymienionych tu wyzwań nie jest ani listą od najważniejszych na najmniej ważnych (wszystkie muszą być budowane i rozwijane równocześnie), ani nie można z tego kwadratu wyjąć jakiegoś elementu – bez każdego elementu nie da się zbudować całości.

Oczywiście rola państwa w poszczególnych elementach jest różna. W gospodarce państwo powinno raczej stwarzać możliwości, odpowiednie regulacje, dbać o interes narodowy i sprawne sądownictwo, ale dawać głównie działać firmom. Inaczej jest jeśli chodzi o budowę sprawnego państwa i mocnych instytucji. Tu rola państwa jest większa.

 

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Filip Lamański

Dziennikarz, założyciel i redaktor naczelny portalu Obserwator Gospodarczy z wykształcenia ekonomista specjalizujący się w demografii i systemie emerytalnym. W 2020 roku nagrodzony w konkursie NBP na dziennikarza ekonomicznego w kategorii felieton lub analiza.

Polecane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker