Wyborca w Polsce nie rozlicza polityków. On ich bezgranicznie kocha [FELIETON]

Ostatnie teksty na łamach Obserwatora Gospodarczego poświęciłem zawłaszczaniu sfery publicznej przez główne partie, fikcjom unieważniającym ustrojowe zasady konstytucyjne i pozornej adaptacji standardów europejskich. Wszystkie powyższe zjawiska przybrały tak masową skalę, że nie tylko w moim odczuciu, możemy w Polsce mówić o partiokracji wypierającej demokrację przedstawicielską. Dziś parę słów, czym dokładnie różnią się obie formy organizacji państwa.
Wyborca w Polsce nie jest częścią demokracji a partiokracji
W demokracji wyborca rozlicza własną partię, gdyż to on posiada na nią naturalny wpływ. Elektoraty niezadowolone z rządów AWS, czy SLD, brutalnie pozbawiły te formacje władzy. W partiokracji identyfikacja z politykami jednej opcji, niejednokrotnie miłosna, staje się integralną częścią tożsamości wyborcy. Po latach utrwalania bezkrytycznej lojalności, nie rozlicza on ‘swoich’ polityków, tylko odwrotnie, broni ich przed krytyką i kompulsywnie atakuje obozy przeciwne. Nietrudno w tym względzie o skojarzenia z kultem religijnym. W Recovering from the cult. J. Lalicha I M. Tobiasa, za cechy charakterystyczne dla sekt uznaje się m.in.
Gorliwe oddanie Przywódcy obdarzonego misją wyzwolenia społeczeństwa; wyłączne prawo Przywódcy do zmiany Prawdy; codzienną formację członków; utożsamianie inaczej myślących z zagrożeniem; wyklinanie lub prześladowanie odstępców z sekty; poczucie członków, że są elitą.
W demokracji parlamentarzysta reprezentuje i odpowiada przed Suwerenem, tzn. każdym wyborcą, niezależnie na kogo oddał głos. Tak brzmi konstytucyjna wykładnia zasady przedstawicielskiej, treści mandatu i przysięgi parlamentarnej w Polsce oraz innych krajach zachodnich. Rzadka jest świadomość, że polityk pełni rolę służebną wobec wszystkich obywateli i że z bolączkami i interwencjami można zwracać się do dowolnego biura poselskiego, a nie tylko do naszych wybrańców. Odmiennie w partiokracji, wyborcy innych partii są dla polityka nie Suwerenem, tylko gorszym sortem, moherami lub elementem animalnym. Posłowie nie poczuwają się do odpowiedzialności również wobec własnego elektoratu, znikającego z kalkulacji, kiedy tylko zagłosuje. Faktycznym źródłem władzy i zwierzchnikiem polityków w partiokracji nie są obywatele, tylko Wódz, niejednokrotnie otoczonym kultem jednostki, zarządzający partią jak własnością prywatną, a nie elementem systemu przedstawicielskiego. Nieomylny przywódca jest nosicielem Prawdy i Dobra, umieszczanych na chorągwiach bitew wyborczych. Totemem plemiennym, otoczonym dworem przytakiwaczy i cmokierów, gdzie panuje kodeks ślepego, quasi mafijnego posłuszeństwa i omerta. W rewanżu za lojalność, stronnikom zapewniana jest ochrona i poczucie bezkarności. W PO zasady te zdefiniował baron pomorski w tzw. doktrynie Neumanna, a w PiS Michał Dworczyk, sygnujący ujawnione maile maksymą o mrocznym rodowodzie, Meine Treue heißt Ehre.
W demokracji wybory to kontrakt społeczny. Programy i ‘obietnice’ (policy) to tak naprawdę zobowiązania, które są realizowane po zdobyciu władzy, w drodzę polityk państwa (politics) i w interesie zaufania społecznego do systemu. W Europie obietnice są traktowane dużo poważniej, niż w Polsce. Istnieje wiele opracowań, pokazujących w tym względzie obyczaje w kilkunastu krajach zachodnich.
W Hiszpanii rząd sam publikuje sprawozdania Cumpliendo z wykonania programu wyborczego. W innych kulturach robią to cyklicznie media i think tanki, na podstawie manifestów i umów koalicyjnych, liczących kilkaset stron szczegółowych przyrzeczeń, a nie dwanaście stron ogólników, jak umowa koalicji 15.X. W partiokracji zamiast idei programowych partie posiadają ideologie polaryzujące. Właściwy ‘program’ to nienawiść do przeciwnika, bycie anty-pisem lub anty-Tuskiem. Deklaracje wyborcze traktowane są wprost jako żarty, jak mówi o swoich projektach Sławomir Mentzen albo metafory, jak komentują swoje 93 ze 100 zapowiedzi politycy PO. W konsekwencji legitymacja władzy, zdobytej przez świadome oszustwo, jest od początku zgniła, a samo rządzenie, bez planu i mitycznych gotowych ustaw w szufladach, okazuje inercją, dryfem bez celu, zarządzaniem ciepłą wodą.
Zobacz także: Wybory do PE: Prawica rośnie w siłę. Jest szansa, że UE się ogarnie [FELIETON]
W demokracji polityk nieudolny lub przestępczy ponosi odpowiedzialność polityczną z rąk swojej formacji, wyborców przy urnach lub prawną w sądach. Umożliwia to wymianę pokoleniową graczy zużytych, uzależnionych od władzy. Średnia wieku przywódców w krajach Unii Europejskiej wynosi 40-50 lat. Regeneracja klasy politycznej buduje w obywatelach poczucie wpływu na sprawy państwa. Partiokracji ciąży ku gerontokracji. Polska ma prawdopodobnie najstarszą klasę partyjną w UE, a politycy unikają jakiejkolwiek odpowiedzialności, dzięki zamianie banalnego sporu politycznego w manichejski bój Dobra ze Złem.
Profesjonalizm, czy przyzwoitość mają drugorzędne znaczenie w ocenie ich działania przez wyborców. Dominują motywacje negatywne, mniejszego zła lub niedopuszczenia znienawidzonych przeciwników do władzy. Pleni się się nihilizm, skrywany za górnolotnymi hasłami o wartościach. Wodzowie partii pełnią w formacjach niemalże dożywotnią władzę monarszą, niezależnie od porażek wyborczych. Na niższych szczeblach hierarchii obowiązuje logika zamkniętej korporacji, z której trudno wypaść, o ile jest się ślepo lojalnym.
Nadużycia i skandale nie powodują dymisji, są wyciszane i przeczekiwane. W ostateczności, jeśli sprawa nie chce przycichnąć i staje problemem wizerunkowym w focusach opinii społecznej, spinowany jest archetyp ‘dobrego cara’, który wściekł się na ‘złych bojarów’. Żąda wyjaśnień, wzywa na dywanik, zleca napisanie ustawy przez weekend. Z korporacji partyjnej trudno wypaść, co pokazują powroty na listy wyborcze i do spółek Łukasza Mejzy, bohaterów afery reprywatyzacyjnej, czy setek innych graczy o zszarganej reputacji. Można jednakże stracić pracę za sumienne wykonywanie obowiązków służbowych, czego dowiódł przypadek wiceministra Sługockiego. Jego karygodnym przewinieniem okazało się publiczne powiedzenie prawdy, przez co wódz został postawiony w złym świetle.
Interes partii ponad wszystko
W demokracji politycy, zgodnie z przysięgą składaną przy obejmowaniu urzędu, winni służyć interesowi publicznemu, ponad interesami prywatnymi i partykularnymi. Nadużycia istnieją, natomiast pokusy są trzymane w karbach przez kulturę polityczną. Elity wykorzystują naturalne dla człowieka instynkty kooperacji, do kreowania w społeczeństwie poczucia wspólnoty. Idea państwowa i świadomość, że sfera publiczna to sfera wspólna – res publica, jest w klasie partyjnej ugruntowana. W partiokracji obowiązuje maksyma Ludwika XIV ‘l’état c’est moi’. Państwo to ja. Interes publiczny utożsamiony jest z interesem partii i jej członków, a także ideologią rządzącą, zwykle antagonizującą wspólnotę. Prawica, w interesie partyjnym, przepoławia społeczeństwo na Polaków prawdziwych i nieprawdziwych, gorszego sortu, głosujących na opcję przeciwną. Uśmiechnięta Polska dzieli Polaków na zaradnych i postępowych oraz ciemnogród, wyznacznikiem ma być również głosowanie na opcję przeciwną. Ideologia ultraliberalna pod interes publiczny podstawia maksymalizację prywatnych zysków oraz interes akcjonariuszy. Wspólnota jest w ten sposób z premedytacją niszczona, graniem na najniższych instynktach i najprymitywniejszej socjotechnice dziel i rządź.
Demokracja jest pragmatyczna i sprawcza. Rządy zgodnie z kontraktem wyborczym prowadzą politykę, której celem jest rozwiązywanie problemów społecznych, w interesie wyborczym samych polityków. Partiokracja skupiona jest na wsobnych potrzebach, przede wszystkim osobistym utrzymaniu w korporacji i zachowaniu dostępu do dystrybucji stanowisk, pieniędzy i prestiżu. Władza centralna nie jest ku temu warunkiem niezbędnym, wystarczy sprawowana przez dekady władza na poziomie samorządowym. Największe miasta dysponują w Polsce wielomiliardowymi budżetami i dziesiątkami tysięcy stanowisk, rozdzielanych w systemie łupów, nie meritum. W logice partiokracji przez dekady nie rozwiązuje się praktycznych problemów obywateli, jak niedobory mieszkań, przewlekłość spraw sądowych, czy przeciążenie programów szkolnych.
Istotniejsza jest organizacja plemiennej walki wokół spraw drugorzędnych i totemów. Czy mieszkanie jest prawem, czy towarem? Która z partii kontroluje wymiar sprawiedliwości? Jakich autorów usunąć z lektur szkolnych i jakie działania poprzedników zmienić dla samej zmiany? Z logiki skrajnej polaryzacji, wynika totalna opozycja i kwestionowanie wszelkich działań strony przeciwnej. To powoduje deficyt niezbędnego dla rozwoju państwa myślenia strategicznego i działań ponad kadencyjnych. Dekarbonizacja, budowa elektrowni atomowych, szybkich kolei, hubu lotniczego, czy organizacja obrony cywilnej są w Polsce przez dekady ofiarą imposybilizmu, kiedy w innych krajach europejskich, wyłącza się je z bieżącej wojny międzypartyjnej i realizuje. Cała filozofia partiokracji opiera się na antypolityce i wpycha ją w mindset antystrategicznej doraźności, w najlepszym razie myślenia horyzontem jednej kadencji.
„Nie zatrudniamy ekspertów, bo jak zatrudnialiśmy ekspertów to nie chcieli oni realizować naszego programu”
W demokracji zaplecze eksperckie to istotny komponent procesu decyzyjnego w państwie. Konsultacje ze stroną społeczną w legislacji są uświęconym prawem i obyczajem. Kompetencje stanowią kluczowe kryterium w rekrutacji na stanowiska w administracji publicznej i samorządowej. Autentyczni specjaliści są autorytetami w mediach, kreujących debatę.
Rządy partiokracji opierają się na eksploatacji emocji i usuwaniu z przestrzeni publicznej elementów intelektualnych, w tym eksperckich. Partie wodzowskie, łamiące demokratyczny trójpodział władz, nie dbają o konsultacje społeczne, czy zaplecze eksperckie, z wyjątkiem specjalistów od socjotechniki. W mediach dominują dyżurni, wielokrotnie skompromitowani ‘eskperci’, członkowie układu towarzyskiego. Niekompetentne osoby z rozdania partyjnego mają pierwszeństwo w naborze na posady publiczne, począwszy od ministrów i sekretarzy stanu, przez tysiące misiewiczów, na paniach z ‘miejskiej zieleni’ i MPK, trafiających na stanowiska kierownicze w Polskiej Grupie Zbrojeniowej.
Mimo znacznych środków budżetowych, partie w Polsce nie tworzą silnych think tanków na potrzeby legislacyjne, za to walczą z samodzielnym myśleniem we własnych szeregach, alienują biuro analiz sejmowych, pacyfikują służbę cywilną zagrażającą systemowi łupieżczemu i wygaszają Krajową Szkołę Administracji Publicznej. Partiokracja funkcjonuje bez kuźni kadr i symbolicznego mózgu spraw publicznych, za to z biurem pośrednictwa pracy dla dyletantów. Kampania wyborcza jest oderwana od merytorycznych spraw, właściwych dla elekcji sejmowej, lokalnej, czy europejskiej. W zamian, wytresowanym elektoratom rzuca się te same kości niezgody – Tusk, Kaczyński, uchodźcy, aborcja, LGBT, Niemcy.
W demokracji niezależne media rozliczają polityków z kłamstw, nienawiści i nieudolności.
W partiokracji zblatowane media szerzą partyjną propagandę, wcielają w rolę partyjnych rzeczników prasowych, spin doctorów i pretorian. Partie wodzowskie, czerpiąc z doświadczeń autokracji, nie akceptują niezależnych pośredników w komunikacji ze społeczeństwem. Media masowe są narzędziem kontroli mas, a nie informowania o obiektywnej rzeczywistości. W zwasalizowanej infosferze wolność słowa dziennikarzy jest systemowo ograniczana przez kryminalizowanie braku autoryzacji, zniesławienia, czy naruszenia dobrego imienia. Standardy europejskie dotyczące mediów publicznych i pluralizmu właścicielskiego są fikcją. Fikcją w końcu staje się rola IV władzy mającej kontrolować polityków i być fundamentem demokracji.
Media w Polsce to plemiona polityczne pozbawione obiektywizmu [FELIETON]
„PiS, PO jedno zło”
Przejdźmy teraz do zasięgu partiokracji w Polsce, bo wbrew pozorom nie ogranicza się ona do paru tysięcy działaczy, uczestniczących w polityce krajowej i lokalnej. Przyjrzyjmy się dwóm głównym partiom, PO i PiS, które wymieniają się władzą od prawie 20 lat. Skala ich dominacji, sięgająca 60-75% wszystkich głosów w wyborach, pozwala mówić o tzw. miękkim duopolu.
Partia Jarosława Kaczyńskiego od dawna operuje hasłami walki z układem. Moim zdaniem nie ma dziś w Polsce większych układów, niż PO i PiS właśnie. Duopol tworzy nadukład, dwa główne syndykaty dystrybucji pieniędzy, stanowisk i prestiżu. Wyznacza linię arcypodziału Polski, na którą orientują się pomniejsze środowiska wpływu.
Nie ma w Polsce jednolitej kasty, czy układu prawników. Są nadworni prawnicy Platformy, PiS i osoby niezależne. Nie ma w Polsce jednorodnego lobby kościelnego. Jest skłócony kościół toruński, łagiewnicki oraz indywidualni księża na usługach medialnych PO i PiS. Duopol zadbał, by nie było w państwie skonsolidowanych mediów, które zgodnie kontrolowałyby polityków. W miejsce IV władzy dominują dwa towarzysko-biznesowe układy, zorganizowane wokół medialnej obsługi polaryzacji. Nie ma w Polsce grupy opiniotwórczej, która by nie było przepołowiona przez swój stosunek do dwóch głównych partii. Aktorzy. Sportowcy. Literaci. Muzycy klasyczni. Raperzy. Akademicy. Menadżerowie. Naukowcy. Influenserzy w sieci. Satelitami duopolu są stowarzyszenia dziennikarskie i sędziowskie, a nawet organizacje kombatanckie, które zdołano poróżnić. Dwie główne partie, organizujące polskie imaginarium, kreują elity i autorytety społeczne, wykorzystując ich ideowość lub konformizm.
To grubo ciosany, zgubny poznawczo stereotyp, że na PO głosuje cała wielkomiejska, wykształcona śmietanka społeczna, a na PiS głównie ‘mohery’ i osoby niewykształcone, ze wsi i miasteczek. W ruchu społecznym imienia Lecha Kaczyńskiego, działało setki profesorów i doktorów habilitowanych. Na partię jego brata głosowało w 2019 roku 30% właścicieli firm i 27% spośród dyrektorów, kierowników i specjalistów. Premier Morawiecki był w stanie przyciągać na posady państwowe nie tylko państwowców po harcerstwie, ale i elitarnych menadżerów z zagranicznych korporacji. PiS zawsze cieszył się też publicznym poparciem wśród celebryckich nazwisk. Radwańska, Adamek, Mila, Klepacka, Jan Tomaszewski, Chodakowska, Pazura, Zelnik, Ernest Bryll, Rymkiewicz, Marek Krajewski, Staniszkis, Frąckowiak, Pośpieszalski, Dałkowska, Mastalerz, Łaniewska, Cugowski, Kazik Staszewski, Michał Lorenz, Natalia Niemen.
Część z tych osób zraziła się praktykami władzy prawicy po 2015 roku. Na ich miejsce przyszły inne. Kaczyński, tworząc kontrelitę, własne środowisko opiniotwórcze, bez trudu pozyskał setki akademickich prawników legitymujących dintojrę w sądownictwie, w tym uznanych jak Banaszak i Manowska. Kiedy na wydziale prawa UW doszło do konfliktu Majchrowskiego (pro-PiS) i Sadurskiego (pro-PO), okazało się, że sympatie polityczne w katedrze rozłożone są po połowie. I nie ma nic dziwnego w prawicowych sympatiach środowiska uniwersyteckiego, skoro profesury po 1989 roku odzwierciedlały dominujący w polityce konserwatyzm.
W walce medialnej PiS przez lata mierzył się z oczywistymi przewagami partii Tuska, wasalizującej większość głównego nurtu. Ta asymetria traci dziś na znaczeniu, wraz z rosnącą rolą mediów cyfrowych, ale nie tylko. Pozycję prawicy od lat wzmacniają media Karnowskich, Sakiewicza, katolickie, związkowe, część prasy lokalnej, rozgłośnie radiowe z dziennikarzami o silnym profilu antyliberalnym, czy w końcu TV Republika. Według danych z lipca 2024 roku, wyprzedza ona pod względem oglądalności TVP Info, czy Polsat News. Partie spoza duopolu mogą pomarzyć o takim portfolio redakcji, co najmniej przychylnych, a najczęściej jawnie będących pasem transmisyjnym przekazów PiS.
Wszystkie wymienione elementy syndykatów PO (których dowodzić nie trzeba) i PiS – kościelne, prawnicze, medialne, biznesowe i celebryckie, tworzą układ partiokracji PO i PiS, rządzący Polską od 20 lat, symbiotycznie jak ying yang.
Rdzeniem partiokracji jest zjawisko klientelizmu, wyrosłe z mentalności odziedziczonej po poprzedniej epoce. Przepołowiła ona Polskę na obóz komunistyczny i antykomunistyczny. Kaczyński i Tusk, uformowani w PRL-u, odtwarzają ówczesny manichejski bój Dobra i Zła, bo jest to w ich interesie i tylko taką formułę walki politycznej rozpoznają. Badacze Polski ludowej podkreślają, jak od lat 70-ych XX wieku, tworzyła ona parapaństwo, w którym oficjalne i nieformalne sieci partyjne, zastępowały struktury państwowe. Począwszy od wszechwładzy KC PZPR, nie umocowanej w ówczesnej Konstytucji, przez prywatne uwłaszczanie się działaczy na majątku giganta medialnego, RSW, do dziesiątek innych fikcji ustrojowych, bliźniaczo podobnych do fikcji III RP.
III RP to atrapa demokracji przedstawicielskiej. Dlatego podzieli los PRL [FELIETON]
PRL był partiokracją, jaką jest III RP. Im mniej wśród komunistów było ideowców, tym bardziej pleniło się kolesiostwo, klientelizm i układy patronackie. Członkostwo w Partii było przepustką do Układu, czyli pracy, awansu, tytułu, mieszkania, talonu na samochód, ekstra kartek żywnościowych i innych benefitów dla siebie i rodziny. Udział w układzie partyjnym był sposobem na wygodne życie. W socjalistycznej gospodarce permanentnych niedoborów – znajomości, dojścia, załatwianie, stały się podstawową formą relacji społecznych, także poniżej poziomu władzy. Postsolidarność zaakceptowała PRL-owskie wiano w praktykach rządzenia nowego ustroju. Choćby uwłaszczenie nomenklatury, które z postkomunistów stworzyło majątkową elitę w setkach małych i średnich miejscowości III RP. Ludzie będący beneficjentami autorytarnych rządów, po doprowadzeniu kraju do upadku gospodarczego, stali się beneficjentami transformacji. W tym czasie szeregowi obywatele, wspierający obalenie komunizmu, poddani zostali brutalnej terapii szokowej.
W III RP tak, jak w PRL, zasoby publiczne są królewszczyzną, łupem partyjnym. Ostatnie 35 lat to systematyczne poszerzanie skali pasożytowania partiokracji na państwie. Zwróćmy uwagę na cechę systemową. Polityka przyciąga specyficzne osobowości, najczęściej konformistów, którzy kariery opierają na serwilizmie wobec liderów. Po osiągnięciu pozycji w partii, klient sam staje się patronem i buduje własną pajęczynę hierarchii i powiązań. Znany na całym świecie model, w polskiej partiokracji przenoszony jest z polityki na funkcjonowanie całej sfery publicznej, a następnie relacje międzynarodowe. Mindset klientelizmu tłumaczy brak u polskiej klasy politycznej instynktu suwerenności wobec Berlina, Brukseli, czy Waszyngtonu.
Sfera publiczna liczy w Polsce ponad 3 miliony stanowisk. Moim zdaniem po kilkaset tysięcy osób ma w Polsce pracę lub źródło dochodu dzięki powiązaniom z partiami Tuska lub Kaczyńskiego. Niezależne źródła raportowały o 9 tysiącach działaczy dawnej koalicji PO-PSL tylko na stanowiskach kierowniczych, bo te przyciągają największą uwagę. Myślę, że za rządów PiS ta liczba spokojnie została podwojona. Poza radarem medialnym pozostaje reszta żerowiska, karuzela posad na niższych szczeblach i szara strefa codziennych, klientelistycznych przysług. Wielkie firmy, jak Orlen, PKP, Lasy Państwowe, liczące po kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy etatów, częściowo rotowanych po zmianie władzy. Wykastrowana z niezależności służba cywilna, by zrobić miejsce dla pociotek. Setki tysięcy stanowisk w samorządach i oplatająca je sieć beneficjentów funduszy europejskich, przy których bardzo rzutkie okazało się otoczenie Platformy Obywatelskiej. Patologia tysięcy fundacji i stowarzyszeń, należących do aktywnych i byłych polityków, zakładanych wyłącznie po to, by wyprowadzać fundusze publiczne i anonimizować dochody. To zjawisko wciąż czeka na zbadanie, trudne przy tak powszechnej skali. Profesury, granty naukowe, punkty dla czasopism, reklamy w mediach, kontrakty budowlane, dotacje dla samorządów, awanse, premie – otrzymywane wyłącznie za lojalność wobec partii, jak mieszkania i talon na samochód za PRL-u. Tak wygląda anatomia polskiej partiokracji, destrukcyjnej dla państwowości.
W kolejnych tekstach postaram się obalić mit, jakoby polska partiokracja nie odbiegała od standardów zachodnich, a także przypomnieć miłe złego początki, kiedy PO i PiS, nie były jeszcze tak zdeprawowane, jak obecnie.