Komentarze I Analizy

Już nie harujemy w pracy. Teraz harujemy nad wychowaniem dziecka. Potem mamy dość i nie rodzimy więcej [FELIETON Palutkiewicza]

O przyczynach niskiej dzietności w Polsce napisano już chyba wszystko. Dzieci nie ma, bo Polaków nie stać, bo Państwo za mało wspiera rodziny, bo młodzi nie mają mieszkań, bo mieszkania mają za mało pokoi, bo brakuje żłobków, bo brakuje przedszkoli, bo w Gazecie Wyborczej pojawiają się teksty wychwalające posiadanie psiecka, a oczerniające rodzicielstwo itd… Podczas gdy powyższe powody w pewnym stopniu mają mniejszy, bądź większy negatywny wpływ na demografię, to pomija się inny czynnik społeczny, który we większości rozwiniętych krajów może być znaczący. Usystematyzowaną pełnoetatową katorgę jaką uczyniliśmy proces wychowania dzieci w XXI wieku.

Jak zwrócił niedawno uwagę Paweł Musiałek na łamach Klubu Jagiellońskiego „napisać, że rodzicielstwo to ciężki kawałek chleba to jak nic nie napisać. Mogłoby się wydawać, że współcześnie – przy całej masie ułatwień, wynalazków, gadżetów, przy całym tym rynku produktów stworzonych wokół wychowania dzieci – ten kawałek rodzicielskiego chleba tylko powinien tracić na ciężkości. Tymczasem od dobrych już kilku lat obserwujemy trend, który powoduje, że jest dokładnie odwrotnie”.

Dmuchamy i chuchamy na nasze dzieci zanim się nawet urodzą. Instagramowe matki, ginekolożki oraz matki-celebrytki razem z setkami stron i poradników parentingowych bombardują zmartwione kobiety w ciąży, że już na tym etapie należy czynić szereg starań dla dobra wyczekiwanego dziecka. M.in. konieczne jest słuchanie odpowiedniej muzyki. Najlepiej klasycznej. Ale rzecz jasna nie każdej. Przyszłym mamom zaleca się słuchanie Haendla, Vivaldiego, Haydna i Mozarta. Dodatkowo joga, pilates, szkoła rodzenia (i to nie byle jaka osiedlowa, właściwą oraz w dobrej cenie polecą oczywiście matki-instagramerki), odpowiednia dieta, wypoczynek, ubranka z najlepszych materiałów, dobór odpowiedniego koloru ścian w pokoju dla psychiki noworodka, no i oczywiście właściwych, prorozwojowych od pierwszych godzin życia zabawek. A to wszystko na etapie prenatalnym.

Wychowanie dziecka niczym budowa CPK

A gdy już się dzieci urodzą… Nie ma zmiłuj. Właściwa zbilansowana dieta, kreatywne i rozwijające zabawy, czytanie książek, najlepszy żłobek, doświadczona niania po kursach doszkalających, kolejno przedszkole dwujęzyczne, prywatna szkoła Montesorri, a po niej zajęcia pozalekcyjne z malarstwa w poniedziałek, kolejno basen we wtorek, tenis, joga, lepienie z gliny, a w sobotę skrzypce i język chiński. Wybudowanie CPK od zera wydaje się być mniej czasowo-kosztowym projektem niż wychowanie dziecka w dzisiejszych czasach. Zwariować od tego mogą nie tylko dzieci, ale i rodzice. Dla nich wychowanie staje się pracą na 1,5 etatu. Jak tu chcieć więcej bąbelków, kiedy wychowanie tego jednego, nie tylko zajmuje czas, ale i kosztuje.

Teraz więc dla dobra i dziecka i waszego – przyszli i obecni rodzice – mam radę: wrzućcie na luz! Statystyka jest bezlitosna. Na plus. Wasze dzieci sobie poradzą nie gorzej niż wy sami. I macie na to znikomy lub bardzo mały wpływ. I to nie moja idea. Liczne badania wyczerpująco przytacza Bryan Caplan na łamach książki „Egoistyczne powody by mieć więcej dzieci”.

Efekt jałowego biegu

Jak zauważa amerykański ekonomista, to geny, a nie wychowanie wpływa na najważniejsze wskaźniki przez które rozumiemy szczęśliwą przyszłość naszych potomków.

Zdrowie? „Rodzice statystycznie nie mają wpływu na długość życia swoich dzieci. Obszerne badania nad bliźniętami nie wykazały żadnego przełożenia środowiska rodzinnego na ten czynnik. Rodzice mają niewielki lub nawet żaden wpływ na ogólny stan zdrowia ich dzieci. W genach zapisane są wzrost, waga czy nawet zdrowie zębów.

Inteligencja? Badania udowadniają niewielki lub wręcz żaden w ujęciu długoterminowym wpływ wychowania na inteligencję dzieci. Np. w „Minnesota Study of Twins Reared Apart” poddano testom na inteligencję sto rozdzielonych bliźniąt jednojajowych i stwierdzono duży wpływ genów na inteligencje wśród dorosłych. Jeśli w obu testach wypadłeś lepiej niż 80 procent populacji, to można oczekiwać, że twój identyczny rozdzielony przy narodzinach bliźniak, wychowany w innej rodzinie, wypadnie lepiej niż ponad 72 procent populacji. Gdy badacze porównali bliźnięta rozdzielone przy urodzeniu z grupa kontrolną bliźniąt wychowywanych razem od samego początku, efekt wychowania był ledwie wykrywalny.

Zobacz także: Dlaczego w Polsce rodzi się mało dzieci? Bo państwo nie sprzyja młodym

Wykształcenie? Zero zdziwienia! Dziedziczymy. Badania nad rozdzielonymi adoptowanymi dziećmi pokazały, że pomimo, że bogaci rodzice rutynowo starają się dać dzieciom przewagę, zapisując ich do dobrych i/lub prywatnych szkół, czy zatrudniając korepetytorów, to czynniki te nie wywierały żadnego wpływu na sukces w osiągnięciach akademickich adoptowanych dzieci. „Jeśli kiedykolwiek pomyślałeś, że to niesprawiedliwe, że bogaci rodzice mogą sobie kupić sukces swoich dzieci, fundując im dobre szkoły, to bądź spokojny, wygląda na to, że nie dostają tego, za co płacą.” – zauważa Caplan.

Bogaty ojciec, bogaty syn?

A propos dziedziczenia bogactwa. Autor przytacza badania Sacerdote’a dotyczące adoptowanych i rozdzielonych dzieci z Korei. „Biologiczne dzieci z bogatszych rodzin miały znacznie wyższe dochody, ale adoptowane dzieci wychowywane w tych samych rodzinach już nie. Wyniki są jednoznaczne to do tego stopnia, że aż szokują. Dochód rodziny, w której wychowują się dzieci, nie ma dosłownie żadnego wpływu na ich sukces finansowy. (Wpływ istnieje przy wychowaniu przez rodziców biologicznych.) Koreańskie dzieci adoptowane przez najbiedniejsze rodziny miały w dalszym życiu taki sam średni dochód jak dzieci adoptowane przez najbogatsze rodziny. Inne badania nad adopcją wykazały raczej niewielki wpływ na dochody, niż brak jakiegokolwiek wpływu. Wychowywanie przez niebiologicznego ojca z zarobkami wyższymi o 10 procent spowoduje to, że gdy już dorośniesz będziesz zarabiał o cały 1 procent więcej”. O sukcesie decydują predyspozycje. Jeśli miałeś przedsiębiorczych biologicznych rodziców, najbardziej prawdopodobne jest to, że sam będziesz przedsiębiorczy.

Determinizm genetyczny jest udowodniony także w zakresie poczucia szczęścia, charakteru dziecka, wartości, czy… przekonań politycznych. Do czego to się wszystko sprowadza? Otóż rodzice mogą spokojnie dać sobie trochę więcej luzu. Mają niewielki wpływ na swoje dzieci. Wszystko jest w genach.

Plaga rodzicoholizmu

Tak – wychowanie dzieci to wysiłek. Współczesne społeczeństwa wyglądają inaczej niż jeszcze jedną lub dwie generacje wcześniej. Wielu rodziców jest pozostawionych samym sobie i muszą poświęcać ogrom wysiłku by spinać czas pomiędzy pracą, a obowiązkami rodzicielskimi. Inne czynniki ekonomiczne, czy kulturowe także mają znaczenie. Ale nie dorzucajmy do pieca problemów, kreując szczurzy wyścig dla rodziców w którym wystawiają oni siebie i swoje dzieci. Skoro już w obecnej generacji wyluzowaliśmy z pracoholizmem, wyluzujmy z rodzicoholizmem. Nam i naszym dzieciom wyjdzie to na dobre. A dorosłym będzie się chciało więcej… A dzięki temu być może i urodzi się więcej dzieci. Hehe no bo wiecie…

Książkę „Egoistyczne powody by mieć więcej dzieci” można nabyć na stronie wydawnictwa WEI https://wydawnictwo.wei.org.pl/product/egoistyczne-powody-zeby-miec-wiecej-dzieci/ .

Bryan Caplan gościć będzie 19 czerwca na Uniwersytecie Wrocławskim https://www.facebook.com/events/462953636053666/  oraz 21 czerwca w Warszawie na Kongresie 590 (link do https://kongres590.pl/  oraz na spotkaniu w Świetlicy Wolności https://www.facebook.com/events/235262552571223 .

 

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Piotr Palutkiewicz

Ekonomista, wiceprezes Warsaw Enterprise Institute.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker