Komentarze I Analizy

Rosja umacnia się we wschodniej części Morza Śródziemnego.

W ostatnich dniach mamy w Moskwie cały dyplomatyczny festiwal związany z regionem Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Winniśmy się do tego przyzwyczaić, bo Rosja znaczy w regionie coraz więcej i nie zamierza stamtąd się wycofywać, a nawet co znacznie bardziej prawdopodobne, wydaje się, że nasili swoją obecność.

Niedawno na Kremlu gościł premier Libanu, później Izraela, kilka dni temu prezydent Turcji wraz z wianuszkiem tamtejszych przedsiębiorców. W pierwszy kwietniowy weekend miał miejsce objazd ministra Ławrowa po stolicach państw regionu – gościł w Jordanii i w Egipcie, a jeśli dodamy do tego jego niedawne wizyty w Maroku i Algierii, to mamy właściwie cały region, a wszystko w 3 miesiące. W Moskwie trwa też wielkie spotkanie gospodarcze, jakim jest wystawa Arabia Expo.

Bardzo ciekawie wygląda rozgrywka, która toczy się wokół Turcji. Jak już pisałem Ankara podtrzymuje wolę zakupu rosyjskich systemów S400, czemu energicznie przeciwstawia się Waszyngton. Mówił o tym, że „sprawa jest zamknięta” przy okazji waszyngtońskiego spotkania z okazji 70-lecia NATO turecki minister spraw zagranicznych, teraz potwierdził to prezydent. Akademik Arbatow, jeszcze przed przyjazdem tureckiego prezydenta, wypowiadając się dla Moskowskiego Komsomolca powiedział, że jego zdaniem twarda postawa wobec kwestii zakupu rosyjskich systemów do zwalczania celów powietrznych jest tylko forma presji na tradycyjnych sojuszników z NATO, po to aby uzyskać po prostu więcej. Bo skądinąd wiadomo, że turecka gospodarka zaczęła pogrążać się w kryzysie, co już przełożyło się na wyniki niedawnych wyborów lokalnych, rezultaty których trudno uznać za sukces Erdogana.

Szczególnie bolesna jest dlań porażka w dużych miastach, takich jak Ankara, Izmir, a szczególnie boli zwycięstwo opozycji w Istambule, w którym obecny prezydent Turcji zaczynał swą polityczną karierę. Nie wzmacnia to pozycji rządzącej partii, która stoi teraz niejako na rozstaju – albo zacznie agresywniej zwalczać opozycję, czyli pójdzie drogą autorytaryzmu, miękkiego, ale jednak, czy wybierze inną drogę. Arbatow jest zdania, że trudno oczekiwać aby Ankara pożegnała się z Zachodem. Ale w Moskwie też wiedzą o tym, że decyzje są obecnie podejmowane i również się targują, chcąc coś ugrać dla siebie.

Jedną z kart przetargowych jest np. to gdzie zlokalizowane zostaną stacje sprężające dla kolejnych nitek Tureckiego potoku, w Bułgarii, czy po drugiej stronie granicy, w Turcji. Ale Moskwa zagrała też mocniejsza kartą – Idlibem. Otóż niedawno na temat tej enklawy w której znajdują się pro-tureckie oddziały syryjskiej opozycji wypowiedział się wiceminister spraw zagranicznych Rosji Oleg Syromołotow powiedział, że enklawa „opanowana jest przez terrorystów” co może wskazywać na to, iż wariant siłowy, na co nalega Asad jest poważnie rozważany. Rosja nie chce też zgodzić się na turecką operację przeciw Kurdom, co blokuje ewentualne posunięcia Ankary.

Wszystko to oznacza, że w razie ataku na Idlib wojsk Asada fala uchodźców, w tym i uzbrojonych, wlać może się do Turcji, a reputacyjne straty Erdogana mogą być nieodwracalne. Rosji przy okazji udaje się uzyskać ciekawe ustępstwa ze strony Ankary. Otóż jak informuje rosyjska prasa dokonano właśnie uzupełnienia do umowy związanej z budową przez Rosję tureckiej elektrowni atomowej. A przypomnijmy, że Rosjanie mają w świetle zawartych umów być przez najbliższe 60 lat być „operatorami” elektrowni w Kukuja, co oznacza dostawy paliwa, konserwacje, szkolenia innymi słowy, stałą obecność.

A teraz okazuje się, że do umowy dodano właśnie dosłownie kilka dni temu aneks, w świetle którego Rosjanie zbudują również przynależny tej elektrowni port, nabrzeża, pirsy, czyli innymi słowy całą infrastrukturę komunikacyjną. Cytowany turecki politolog Kerim Has, jest zdania, że w przyszłości te instalacje mogą stać się nawet faktycznym zalążkiem bazy rosyjskiej na tureckim terytorium, a z pewnością „Moskwa ma co do nich swoje plany”. Te plany mogą być tym ciekawsze, że elektrownia jest zlokalizowana kilkadziesiąt kilometrów od amerykańskiej bazy İncirlik. Turcy też licytują wysoko. Na spotkaniu sprzed kilku dni, w którym uczestniczyli prezydenci obydwu krajów jeden z tureckich przedsiębiorców zadał Putinowi wprost pytanie dlaczego Turcja jeszcze nie ma znaczących zniżek na kupowany w Rosji gaz. Temat zaraz podchwycił Erdogan, ku dość wyraźnemu niezadowoleniu Putina, i zaczął mówić o niekorzystnym dla Turcji bilansie wzajemnej wymiany handlowej oraz o tym, że jego kraju pokrywa swe zapotrzebowanie na gaz zakupami w Rosji i jest to już ponad 50 % krajowej konsumpcji. Putin miał ponoć bardzo kwaśną minę, bo ostatnie wyniki Gazpromu nie są oszałamiające – w efekcie ciepłej zimy spada sprzedaż do Europy, co gorsze nasila się import LNG, w tym i rosyjskiego.

Koncern przystąpił do kontrnatarcia, przynajmniej w mediach, argumentując, że rozwój eksportu rosyjskiego gazu skroplonego (atak na koncern Novatec) oznacza dla budżetu federalnego straty idące w dziesiątki miliardów rubli. Gdyby teraz jeszcze Ankara uzyskała dodatkowe rabaty, to finanse koncernu bardzo by na tym ucierpiały. Warto tę rozgrywkę obserwować, bo jej wynik dostarczyć może kluczowych argumentów dla tych, którzy są zdania, że uzależnienia od dostaw rosyjskich surowców energetycznych prędzej czy później oznacza uzależnienia polityczne, a może wesprze obóz tych którzy uważają, że jest akurat odwrotnie, tzn. uzależnia się sprzedający. Na razie rozdźwięk między Turcją a państwami NATO potwierdza opinię tych pierwszych.

Marek Budzisz

Autor jest byłym dziennikarzem (TVP – Puls Dnia, Życie, Radio Plus), doradcą dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka oraz analitykiem. Obecnie aktywny w biznesie. Z wykształcenia historyk. Prowadzi także blog pt. Wieści z Rosji

Przeczytaj również >>>>

 

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker