Polska

Perspektywy gospodarki w lipcowej projekcji inflacji i PKB

Na początku lipca NBP opublikował projekcję inflacji i PKB. Co pokazuje najnowsza projekcja i jakie są perspektywy polskiej gospodarki – mówi Piotr Szpunar, Dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych NBP.

ObserwatorFinansowy.pl: W czerwcu inflacja CPI zrealizowała się powyżej oczekiwań i osiągnęła poziom najwyższy od 2012 r. Czy można już mówić o „drożyźnie”?

Piotr Szpunar: W żadnym wypadku. O drożyźnie można mówić, gdy z powodu silnego wzrostu cen nie możemy sobie pozwolić na zakup towarów i usług, które kupowaliśmy wcześniej. A tego zjawiska nie ma, bo wzrost ogólnego poziomu cen nie jest nadmierny. W dodatku przeciętny wzrost płac w gospodarce narodowej jest znacznie wyższy, gdyż oscyluje wokół 7 procent, więc dochody realne gospodarstw domowych cały czas bardzo solidnie rosną. Roczny wskaźnik inflacji cen konsumenta w czerwcu osiągnął według GUS 2,6 proc., a więc jest zgodny z celem inflacyjnym NBP. Celem polityki pieniężnej NBP jest bowiem utrzymanie inflacji na poziomie 2,5 proc. z symetrycznym przedziałem odchyleń o szerokości +/- 1 punktu procentowego w średnim okresie. Oznacza to, że obecny poziom inflacji jest właśnie taki, jaki NBP uznaje za właściwy: ani za niski, ani za wysoki. I jest też zgodny z naszą projekcją.

Skąd taki wzrost inflacji?

Bieżące dane wpisują się w nasze przewidywania formułowane w poprzedniej oraz w kilku wcześniejszych projekcjach, w których oczekiwaliśmy stopniowego wzrostu inflacji (do poziomu zgodnego z celem inflacyjnym NBP, czyli w pobliżu 2,5 proc.) w reakcji na domknięcie się krajowej luki popytowej. Ale do tego doszło kilka czynników, na które NBP i krajowa polityka pieniężna nie mają żadnego wpływu. Po pierwsze, w związku z epidemią afrykańskiego pomoru świń w Chinach silnie podrożało mięso wieprzowe na rynkach światowych, co podbiło także jego ceny w Polsce – w czerwcu ceny mięsa wieprzowego wzrosły o 10,6 proc. rok do roku. Jednocześnie gorsze warunki meteorologiczne w II poł. 2018 r. oraz w I poł. 2019 r. przyczyniły się do spadku podaży krajowych warzyw, których ceny w czerwcu wzrosły średnio o nieco ponad 27 proc. rok do roku.

Czy to nie stanowi problemu dla przeciętnego konsumenta?

Silniejszy wzrost cen dotyczy towarów często kupowanych, a więc mogących mieć większy wpływ na postrzeganą inflację. Jednak stanowią one niewielki procent koszyka konsumpcyjnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Udział warzyw w koszyku przeciętnego konsumenta wynosi 2,6 proc., a mięsa wieprzowego – 1,3 proc. Z tych względów wzrost cen tych grup produktów – choć jest wysoki i łatwo dostrzegalny – wciąż w ograniczonym stopniu przyczynia się do wzrostu łącznych wydatków gospodarstw domowych.

Wzrosty cen nie dotyczą aż tak szerokiego zakresu dóbr i usług, jakby się mogło wydawać. Ceny wielu produktów pozostawały relatywnie stabilne lub nawet obniżyły się. Na przykład, choć wieprzowina bezsprzecznie silnie podrożała, to ceny mięsa wołowego wzrosły w ciągu roku jedynie o 1,2 proc. Spośród produktów żywnościowych obniżyły się m.in. ceny jaj (o 6,1 proc. rok do roku), masła (o 6,0 proc.) i owoców (o 4,3 proc.). Potaniały także niektóre inne towary takie jak np. sprzęt AGD (-1,4 proc.) czy odzież i obuwie (-1,6 proc. rok do roku). Są one rzadziej kupowane niż żywność, ale w skali całego roku mające istotny udział w naszych wydatkach.

A czy coś niepokojącego dzieje się z krajową aktywnością gospodarczą? Obserwujemy wyraźne pogorszenie koniunktury w strefie euro, którym zaniepokojony jest EBC…

Jak dotąd gospodarka polska charakteryzowała się znaczną odpornością na wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego w strefie euro. Po wysokim wzroście PKB w 2018 r., także odczyt w I kw. 2019 r. (4,7 proc. w ujęciu rok do roku) okazał się bardzo korzystny. Mimo słabej koniunktury w niemieckim przemyśle stosunkowo szybko rósł polski eksport, czemu sprzyjała jego struktura charakteryzująca się większym niż w pozostałych krajach regionu znaczeniem popytu konsumpcyjnego w eksportowanej wartości dodanej. Niestety dane o produkcji przemysłowej w czerwcu wskazały na jej spadek co – po solidnych wzrostach w kwietniu i maju – bardzo rozczarowało. Spadki produkcji zaobserwowano także w niektórych działach zorientowanych na eksport. Polski przemysł wykazywał wcześniej znaczącą odporność na czynniki zewnętrzne, tym razem jednak wyniki przemysłu niejako dostosowały się do gorszego sentymentu za granicą. Na razie jest za wcześnie aby oceniać czy nastąpiło trwałe pogorszenie koniunktury. Niemniej warto zaznaczyć, że nasza projekcja wskazywała na stopniowe osłabienie dynamiki wzrostu, a ryzyko dla tej projekcji było w dół.

Co jest głównym „motorem” wzrostu?

Nadal szybko rośnie konsumpcja, do czego się już przyzwyczailiśmy. Ożywił się też drugi silnik popytu wewnętrznego – w I kw. 2019 r. odnotowaliśmy wreszcie długo oczekiwany wyraźny wzrost nakładów na środki trwałe przedsiębiorstw – i to z punktu widzenia trwałości ożywienia jest bardzo pozytywna informacja. Dynamika nakładów brutto na środki trwałe przyśpieszyła w I kw. 2019 r. do 12,6 proc. w ujęciu rok do roku. Wyraźne ożywienie inwestycji nastąpiło zwłaszcza w sektorze średnich i dużych przedsiębiorstw niefinansowych, gdzie inwestycje w I kw. 2019 r. były wyższe aż o 21,7 proc. niż przed rokiem. Cieszy to, że baza wzrostu inwestycji jest szeroka – dwucyfrową dynamikę nakładów odnotowano w niemal wszystkich sektorach własności i branżach. Od dłuższego czasu na potrzebę podejmowania inwestycji wskazywało wysokie wykorzystanie zdolności produkcyjnych w warunkach silnego ożywienia gospodarczego, ale jak dotąd przedsiębiorstwa wstrzymywały się z wydatkami inwestycyjnymi.

Jak długo utrzyma się okres obecnej korzystnej koniunktury?

Mimo słabszych danych o produkcji przemysłowej za czerwiec, wciąż spodziewamy się, że tempo wzrostu gospodarczego w II kw. 2019 r. może ukształtować się w pobliżu 4,5 proc. rok do roku, choć z ryzykiem w dół, czyli nie można też wykluczyć, że będzie niższe. Nie znamy jeszcze czerwcowych danych o eksporcie, po ich publikacji będzie można dokonać pełniejszej oceny drugiego kwartału 2019 r. W kolejnych kwartałach koniunktura będzie stopniowo słabła, choć na tle innych krajów powinna pozostać relatywnie korzystna. Będziemy to zawdzięczać bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy oraz zmianom fiskalnym wprowadzanym przez rząd, które poprzez wzrost dochodów ludności będą sprzyjały dalszemu wzrostowi konsumpcji oraz utrzymaniu ożywienia inwestycji przedsiębiorstw. Mowa tu przede wszystkim o już wypłaconej trzynastej emeryturze, rozszerzeniu od lipca 2019 r. programu „500 plus” na pierwsze dziecko bez kryterium dochodowego, ważne jest również obniżanie obciążeń podatkowych.

Czyli w projekcji oczekują Państwo osłabienia wzrostu gospodarczego?

Wydaje się, że pogorszenie perspektyw w światowym handlu, a więc spowolnienie wzrostu w gospodarce światowej, zwłaszcza w Niemczech, z pewnym opóźnieniem, ale jednak przełoży się na krajową koniunkturę. W kolejnych latach brak perspektyw wyraźnej poprawy sytuacji gospodarczej w strefie euro oznacza, że nasza gospodarka będzie się rozwijać wolniej. W kierunku ograniczenia tempa wzrostu PKB będzie oddziaływać także oczekiwana niższa dynamika wykorzystywania funduszy unijnych – w szczególności dotyczy to tempa wzrostu inwestycji publicznych, w których udział środków z budżetu UE jest relatywnie wysoki. Łącznie wpłynie to na stopniowy spadek dynamiki PKB w projekcji, ale ze względu na wspomniany wcześniej impuls fiskalny jego skala będzie ograniczona (z 4,5 proc. w 2019 r. do 4,0 proc. w 2020 r. i 3,5 proc. w 2021 r.).

Można więc powiedzieć, że spowolnienie na świecie nas ominie?

W pewnym sensie tak, to znaczy dynamika naszego wzrostu będzie niższa niż obecnie, ale mimo to znacznie wyższa niż u naszych głównych partnerów handlowych. Będzie tak jednak pod warunkiem realizacji założeń projekcyjnych, zgodnie z którymi nic strasznego w gospodarce światowej się nie zdarzy – założyliśmy, że tempo wzrostu PKB w strefie euro stabilizuje się na poziomie 1,4 proc. w latach 2020 – 2021. Widzimy zatem określone ryzyka w dół dla tego scenariusza. Najważniejsze wiążą się z możliwą eskalacją sporów handlowych, w tym z możliwym wprowadzeniem przez Stany Zjednoczone ceł na samochody osobowe i części do nich importowane z UE. Konsekwencją tych działań byłoby pogorszenie sytuacji w sektorze motoryzacyjnym strefy euro, a wzrost niepewności i ograniczenie wymiany handlowej negatywnie wpłynęłyby również na pozostałe działy przemysłu oraz prowadziły do mocniejszego obniżenia dynamiki PKB w Polsce. Podsumowując, prawdopodobieństwo ukształtowania się tempa wzrostu gospodarczego poniżej scenariusza centralnego projekcji jest niestety wyższe niż prawdopodobieństwo wyższego tempa wzrostu, o tym wyraźnie mówiliśmy przy prezentacji lipcowej projekcji.

Co to oznacza dla ścieżki inflacji w projekcji?

Najważniejszym wnioskiem z projekcji jest to, że inflacja w jej horyzoncie pozostanie najprawdopodobniej zgodna z celem inflacyjnym NBP. Inflacja w 2020 r. wzrośnie do 2,9 proc., ale w 2021 r. w ślad za spowolnieniem aktywności gospodarczej ponownie się obniży i będzie zbliżona do 2,5 proc. Należy przy tym zaznaczyć, że wzrost inflacji w 2020 r. będzie po części efektem zakładanego szybkiego wzrostu cen żywności i cen energii. Inflacja bazowa w całym horyzoncie projekcji powinna pozostać poniżej 2,5 proc. (w 2019 r. – 1,7 proc., w 2020 r. – 2,4 proc., w 2021 r. – 2,3 proc.).

Dlaczego spodziewacie się Państwo, że inflacja, po wzroście w 2020 r., już w 2021 r. się obniży? Gdy koniunktura od 2017 r. się poprawiała, to inflacja rosła bardzo wolno, dlaczego zatem w odpowiedzi na pogorszenie aktywności gospodarczej miałaby zareagować szybciej?

Można wskazać trzy główne grupy czynników wpływających na inflację: czynniki cykliczne, strukturalne oraz szoki podażowe. W naszej projekcji centralną rolę odgrywają czynniki cykliczne. I rzeczywiście, w latach 2016 – 2018 dynamika jednostkowych kosztów pracy (ULC) była umiarkowana, a luka popytowa domknęła się dopiero na początku 2018 r. Do umiarkowanej dynamiki ULC przyczynił się zarówno szybki wzrost PKB i wydajności pracy, jak i dość umiarkowany wzrost płac. Do wolniejszego niż w innych krajach naszego regionu wzrostu płac przyczynił się z kolei silny od 2016 r. napływ pracowników z Ukrainy. Istotne znaczenie miała także zdyscyplinowana polityka rządu w zakresie płacy minimalnej i wynagrodzeń w sektorze publicznym.

Do czynników strukturalnych hamujących wzrost inflacji można zaliczyć silną i rosnącą w niektórych sektorach konkurencję i digitalizację sprzedaży na rynku detalicznym. Wreszcie, istotną rolę odgrywała globalizacja, w tym rozszerzenie zakresu wymiany międzynarodowej usług. Czynniki strukturalne istotnie spowalniały wzrost inflacji wynikający naturalnie z czynników cyklicznych.

Jeżeli chodzi o nasze oczekiwania, to w 2020 r. spodziewamy się wzrostu dynamiki ULC, po czym w 2021 r. zacznie się ona już obniżać. Nadal kategoria ta będzie kształtować się nieco wyżej niż w latach 2018 i 2019, jednak pozostanie na poziomie zasadniczo spójnym z celem inflacyjnym NBP. Stąd pewien dalszy, umiarkowany wzrost prognozowanej inflacji bazowej w najbliższych kwartałach. Trudno ocenić, czy czynniki strukturalne będą nadal ograniczać inflację z podobną siłą jak dotychczas, jednak mało prawdopodobne, aby nagle całkiem wygasły. Globalizacja będzie nadal hamować wzrosty cen wielu dóbr i usług, być może z nieco mniejszą siłą niż przed kryzysem.  Cały czas jednak działa ograniczająco na inflację, trochę podobnie jak grawitacja, która sprawia, że zbyt wysoko nie może ona podskoczyć. Chyba, że w wyniku nasilenia wojen handlowych nastąpi odwrócenie trendu ekspansji globalnej firm i międzynarodowych sieci podaży. Wówczas więc zmaterializowałby się czarny scenariusz także dla wzrostu gospodarczego i siłą rzeczy czynniki o charakterze cyklicznym szybko zdusiłyby inflację.

    Na inflację wpływają trzy główne grupy czynników: czynniki cykliczne, strukturalne oraz szoki podażowe. W naszej projekcji centralną rolę odgrywają czynniki cykliczne.

Na to wszystko nakładają się jeszcze czynniki podażowe, które wywindowały obecnie dynamikę cen żywności. Zakładamy, że w przyszłych latach nastąpi pewna normalizacja w tym zakresie.

Czyli obecny szybki wzrost cen wieprzowiny i warzyw nie pozostanie z nami na dłużej?

Jeśli chodzi o ceny żywności, to zazwyczaj zaburzenia podażowe – a z takimi mamy obecnie do czynienia – powodują wzrost lub spadek cen w jednym sezonie gospodarczym. Bieżące wysokie ceny warzyw wiążą się z wystąpieniem niekorzystnych warunków meteorologicznych – w przyszłym sezonie gospodarczym przy założeniu powrotu do warunków „typowych” ich ceny powinny się obniżyć. Cały czas mówimy tu o scenariuszu najbardziej prawdopodobnym – nieoczekiwany charakter zdarzeń pogodowych sprawia, że nie jesteśmy w stanie ich w dłuższym horyzoncie lepiej przewidywać. Dłużej będziemy jednak odczuwać skutki wspomnianej już epidemii ASF w Chinach. Redukcja trzody chlewnej w tym kraju może mieć wpływ na ceny wieprzowiny nie tylko w bieżącym, ale również w kolejnych latach, co wynika ze skali tej redukcji oraz czasu potrzebnego na odbudowę stad.

A co się stanie z cenami energii elektrycznej? Na razie są one zamrożone dla gospodarstw domowych.

Dziś nie znamy jeszcze decyzji regulatora wpływających na poziom tych cen w 2020 r., zatem w projekcji są one rezultatem rozwiązania „modelowego”. A bazuje ono na założeniu, że wzrost kosztów firm energetycznych będzie łagodzony przez obniżoną z 20 zł do 5 zł za MWh stawkę akcyzy na energię elektryczną oraz spadek opłaty przejściowej dla wszystkich odbiorców energii elektrycznej o 95 proc. Tym samym wzrost inflacji CPI z tytułu ewentualnej podwyżki przeciętnego rachunku dla gospodarstw domowych w 2020 r. powinien być ograniczony.

Ceny dla firm będą się chyba kształtować mniej korzystnie?

Rzeczywiście, nowelizacja ustawy zamrażającej ceny energii elektrycznej dla wszystkich podmiotów pozwala na ubieganie się o rekompensatę wyższych cen za I półrocze 2019 r. Natomiast od 1 lipca taryfy za energię elektryczną dla średnich i dużych przedsiębiorstw mają być ustalane z wykorzystaniem mechanizmów rynkowych. Taryfy te nie są oczywiście bezpośrednią składową koszyka CPI, więc wpływają na inflację CPI pośrednio – poprzez uwzględnianie przez firmy wyższych kosztów w cenach produktów finalnych. Ponieważ jednak udział kosztów energii elektrycznej stanowi przeciętnie niecałe 2 proc. w całkowitych kosztach przedsiębiorstw, wpływ ten oceniamy jako ograniczony i nie stwarzający istotnej presji inflacyjnej.

Wszystko to opiera się jednak na bieżącym stanie prawnym (zgodnie z tzw. zasadą no policy change), a dokładniej – na tym, co wiedzieliśmy w trakcie przygotowania ostatniej projekcji. Jakiekolwiek przyszłe zmiany regulacyjne mogą wpłynąć na zmianę cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych i firm. Obecnie wciąż brak jest aktów wykonawczych do uchwalonej w grudniu 2018 r. ustawy zamrażającej wzrost cen energii elektrycznej. Jednocześnie, trwają prace nad rządowym projektem ustawy wprowadzającej rekompensaty dla przemysłu energochłonnego w celu poprawy jego konkurencyjności. Warto podkreślić, że tego rodzaju rozwiązaniu już funkcjonują w innych państwach Unii, np. w Niemczech, Francji czy Hiszpanii.

Z punktu widzenia pracownika sytuacja na rynku pracy pozostaje bardzo korzystna. Jednak z drugiej strony, czy rekordowo niski poziom stopy bezrobocia nie stanowi jakiegoś zagrożenia dla gospodarki?

Nie sprawdziły się jak dotąd alarmujące prognozy niektórych ekonomistów, że dynamika wynagrodzeń „wystrzeli” wyraźnie powyżej dynamiki wydajności pracy – co istotnie stanowiłoby czynnik utrudniający utrzymanie inflacji w celu NBP. W ostatnim czasie obserwujemy już stabilizację popytu na pracę i presji płacowej. Utrzymanie się dynamiki płac w gospodarce narodowej na obecnym poziomie z jednej strony nie generuje nadmiernej presji kosztowej, a z drugiej, przy inflacji bliskiej 2,5 proc. przyczynia się do systematycznej poprawy kondycji finansowej gospodarstw domowych.

W najbliższych latach niższy wzrost gospodarczy przełoży się na osłabienie dynamiki popytu na pracę i ograniczenie oczekiwań płacowych, co będzie także łagodzić presję inflacyjną. Zatem sytuacja na rynku pracy nie powinna przyczyniać się do wyraźnego i trwałego wzrostu inflacji, co odzwierciedla prognozowana dynamika jednostkowych kosztów pracy.

Czy łagodząca dla rynku pracy obecność imigrantów zarobkowych nie zniknie po otwarciu niemieckiego rynku pracy dla pracowników z Ukrainy?

Trzeba pamiętać, że liberalizacja dostępu do niemieckiego rynku pracy, który ma nastąpić z początkiem 2020 r., będzie warunkowana posiadaniem odpowiednich kwalifikacji zawodowych, ich uznaniem w Niemczech czy też znajomością języka niemieckiego. W praktyce spełnienie tych warunków może się okazać dla Ukraińców trudne, zwłaszcza w krótkim okresie. Jednocześnie ewentualne pogorszenie koniunktury w strefie euro zmniejszyłoby również popyt na pracę w tym obszarze, obniżając skalę potencjalnej reemigracji. Można przy tym oczekiwać, że negatywny efekt wyjazdu ukraińskich pracowników z Polski do Niemiec będzie w części łagodzony poprzez dalszy napływ imigrantów z innych krajów. Dlatego spodziewamy się, że spadek salda imigracji będzie ograniczony, a imigranci będą nadal pełnić istotną rolę wspierająca podaż pracy, a tym samym także wzrost gospodarczy w Polsce.

Otwarta licencja

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker