GospodarkaPolska

To nie deweloperzy, biznes, czy obywatele szpecą nam krajobraz. Robi to władza. Na 8 różnych sposobów [Felieton Palutkiewicza]

Wszystkim aktywistom piękna przestrzennego umyka inny ważny gracz na polu wizualizacji polskiej rzeczywistości – sektor publiczny.

Ileż to już powstało artykułów pomstujących na wygląd polskich miast. Patodeweloperka, samowole budowlane, brak spójności przestrzennej architektury, pstrokata i wszechobecna reklamoza, wygląd dyskontów blaszakowców, czy nawet estetyka paczkomatów. Cała litania zarzutów wszelakich aktywistów, planistów, dziennikarzy, czy znawców estetyki publicznej dotyczy zawsze prywatnych właścicieli nieruchomości, przedsiębiorców i deweloperów. Równolegle winę za szpecenie naszych miast mamy ponosić także my – osoby fizyczne, mieszkańcy.

Bo budujemy za duży dom w porównaniu z innymi na ulicy, malujemy ściany swoich budynków na pastelowe kolory, mamy dach w innej barwie niż sąsiad, zatruwamy powietrze, jeżdżąc samochodem, chcemy parkować samochód w centrum miasta lub ostatecznie napić się piwa nad rzecznymi bulwarami. Zawsze winny jest prywaciarz, ten większy, lub ten indywidualny, chcący żyć jak chce i gospodarować swoją własnością. Wszystkim tym aktywistom piękna przestrzennego umyka inny ważny gracz na polu wizualizacji polskiej rzeczywistości – sektor publiczny. A to właśnie rządy i samorządy zaśmiecają nam krajobraz najbardziej, zwalając winę na nas. Zapraszam na przegląd polskiej brzydoty publicznej.

Szpetoza 1 – znakoza

Wyjdź drogi obywatelu na dowolną ulicę polskiego miasta, spójrz w prawo lub lewo, a na pewno w promieniu Twojego widzenia, ukaże się przynajmniej kilkanaście znaków drogowych. Niebieskie, żółte, czerwone, biało-czerwone, żółto-białe, czerwono-niebieskie, romby, okręgi, ośmiościany, czy trójkąty i kwadraty. Czasami na jednym słupie dwie albo trzy tablice, czasami w promieniu stu metrów 12 znaków drogowych. Nie dość, że szpecą, komunikują kierowcom truizmy, to na dodatek wcale nie poprawiają bezpieczeństwa. Znaków jest za dużo, uczestnicy ruchu nie są w stanie ich wszystkich zarejestrować wzrokowo, a co dopiero przetrawić na właściwe decyzje drogowe.

Już sama GDDKiA powołała zespół ekspertów, który ma dokonać zmian, aby ograniczyć w Polsce znakozę. Znaków ma być mniej i mają być bardziej przejrzyste. Zespół powołano ponad 2 lata temu… Znaków wciąż nie ubywa, wręcz przeciwnie – coraz więcej ich przybywa.

Szpetoza 2 – słupkoza-patriotoza

Nie tylko znaki kolorują nam życie w szarej polskiej rzeczywistości. Biało-czerwone słupki i często łańcuchy między nimi w takich samych patriotycznych barwach. Obecne wszędzie. Pod szkołą, na skrzyżowaniu, przy kościele, poczcie, OSP, czy lokalnym Dino. Cala polska udekorowana na biało i czerwono, aby żaden przyjezdny z zagranicy nie zapominał, do jakiego kraju przyjechał. Co bardziej progresywny burmistrz podstawi kilkaset słupków i barierek w innym kolorze. Żółtym, niebieskim, a może biało-zielonym? Tak nam życie ubarwia lokalna władza publiczna.

Szpetoza 3 – kraj różowych chodników

Dalej twierdzicie, że Polska to szary kraj!? Każdy publiczny inwestor stara się, abyście w takim twierdzeniu nie żyli. Różowe chodniki lub ścieżki rowerowe ubarwią każdy spacer. Nie wiem, kto pierwszy wprowadził ten kolor kostki brukowej do naszego kraju, ale chętnie bym go poznał. Bo być może to jedyny trop szpetoty polskich ulic, prowadzący prawdopodobnie do jakiegoś przedsiębiorcy z lat 90., który pioniersko zalał nasz kraj różowym brukiem. Lokalni włodarze tylko brali, co było. Bo gdzieżby tam wybrać estetyczny szary bruk? Żeby co? Żeby miasto wyglądało jednorodnie niczym jakiś Wiedeń, Monachium albo Zurych?! Tu jest Polska, ma być biało i czerwono. Czy tam czerwonawo… Czy tam różowato…

Szpetoza 4 – chwastoza

Raz na kilka lat, najczęściej w maju, pojawiają się nagłówki grozy! Polsce grozi susza! Oczywiście, odpowiedź władz publicznych to nie inwestycje w retencje. To jakiś wymysł Zachodu. Polska władza ma inne rozwiązanie. Nie tylko pozwala ono zaoszczędzić na niepodjęciu inwestycji, ale wręcz na codziennym utrzymaniu miasta. „Nie kosić trawy w miastach!” – krzyknęli zieloni aktywiści. „To jest świetny pomysł!” – odpowiedzieli lokalni włodarze. Promil terenów zielonych, jaki stanowi trawa w  pasach drogowych, ma zachować retencję wodną w miastach i zapobiec suszom. A i jeszcze pozwoli przeżyć większej liczbie robaków.

W efekcie polskie miasta wyglądają od kilku lat jak strefa zero wokół elektrowni w Czarnobylu. Dzika, przerośnięta chwastami trawa na każdym polskim skrzyżowaniu jest naszym polskim wkładem w przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. Bo oczywiście stworzenie zadbanej, wysokiej jakości zieleni miejskiej, prawdziwej łąki kwiatowej to już zbędne koszty. A zaoszczędzone pieniądze można wydać na – do wyboru – nowe znaki drogowe, słupki czy różowe chodniki. No ewentualnie jeszcze można wybetonować rynek, bo…

Szpetoza 5 – betonoza

Tak, wiem, że setki architektów i historyków ma swoje racje, że rynki miejskie pierwotnie pełniły funkcję, nomen omen… rynku. Zatem były to place. I do takich funkcji nawiązuje współczesny trend renowacji centralnych salonów miast. Miejsca te mają być dziś punktem lokalnych wydarzeń czy spotkań. Tylko że nikt nie chce w tych zmodernizowanych miejscach przebywać! Zimą hula tam wiatr, a latem praży słońce. Zatem jeśli myślicie, że lokalne władze razem z planistami naprawdę liczą każdy metr kwadratowy zielonej nieskoszonej trawy, to pomyślcie, co muszą myśleć, gdy zalewają betonem kolejne place.

Szpetoza 6 – graffitoza

Władze lokalne i centralne mają szereg instrumentów oraz narzędzi, aby pilnować czystości i przeciwdziałać aktom wandalizmu. A tymczasem na każdej polskiej ulicy znajdziemy graffiti, bazgroły, tagi, czy grafomańskie napisy. Ktoś słyszał w ostatnim czasie o złapanym graficiarzu? Oni niszczą przestrzeń nie tylko publiczną, ale i prywatną. Co robią ludzie patrzący w kamery miejskiego monitoringu? Pilnują czy ludzie czasem nie piją piwa na chodniku. Władza ma narzędzia i paragrafy, żeby walczyć z wandalizmem. Niestety nie walczy.

Szpetoza 7 – śmiecioza

Tak, to prawda – udało nam się pozbyć problemu śmieci na naszych ulicach. Lata edukacji ekologicznej zrobiły swoje. Nikt nie wyrzuca torebki po chipsach na chodnik. Super. Jak już wyglądało na to, że problem śmieci mamy w kraju rozwiązany, to skomplikowaliśmy regulacje o zagospodarowaniu odpadów i na ulicach stoi po kilka koszy na śmieci różnej frakcji, które nie są dopasowane w swojej liczbie do ilości np. rosnącego wolumenu papieru w obiegu (to skutek wzrostu e-commerce). Zatem 3 kosze na zmieszane, 2 na sztuczne i jeden na papier. W efekcie papier wylewa się na chodniki, leży obok kontenerów, a władze nie widzą problemu. W końcu to ich system.

Jeszcze inni geniusze organizacji publicznej zbiórki odpadów (np. Warszawski Wilanów) przyznali rację firmom wygrywającym przetargi, że zgodnie z prawem pracy pracownicy tych firm nie mogą przenosić kontenerów z odpadami pod górkę. Czyli z wiat śmieciowych znajdujących się np. w garażach podziemnych. W efekcie, pomimo że często na osiedlach budynki posiadają specjalne pomieszczenia na kontenery ze śmieciami, to i tak te muszą stać na chodnikach, bo prawo pracy nie pozwala ich wyprowadzać po pochyłych podjazdach! Z naszych ulic zniknęły tylko te pojedyncze śmieci. One dalej tam stoją, wylewając się ze stojących co kilka budynków śmierdzących kontenerów.

Szpetoza 8 – resztoza

W powyższym zestawieniu byłem i tak wyrozumiały dla władzy. Wymieniłem tylko te obszary, które nie wymagają nakładów inwestycyjnych, a jedynie skupiają się na egzekucji obowiązującego prawa. Ewentualnie wymagają ze strony rządzących nami włodarzy centralnych i lokalnych refleksji co do otaczającej rzeczywistości i zastanowienia się nad sobą, swoimi możliwościami i narzędziami, jakimi dysponują.

Nie napisałem o zaniedbanej infrastrukturze publicznej, wystających płytach chodnikowych, nierównych poboczach, kruszejących krawężnikach, trawie i chwastach przerastających bruk –  wymaga to inwestycji, a tym samym pieniędzy. Więc się nie znęcam. Nie każdą gminę stać. Chociaż wypominać powinienem. Od nas, konsumentów i przedsiębiorców wymaga się inwestycji w ład przestrzenny, wyrzeknięcia się indywidualizmu i walki o prawa do pełnej gospodarowania swoją własnością. A władza publiczna, która nam to narzuca ze swoimi apostołami i krzewicielami jej władzy, ma swoją domenę w poważaniu.

To władza publiczna szpeci nam kraj

Więc jeśli jeszcze raz usłyszysz, że to Ty albo Twój biznes szpeci ludziom krajobraz, zapytaj o to, nie co Ty możesz zrobić dla władzy, ale co władza zrobiła w tym zakresie dla Ciebie. Bo mowa o tej władzy i jej urzędnikach, którzy liczeni w tysiącach chcą nam urządzać życie. Oczywiście dla dobra „ogółu”.

Piotr Palutkiewicz

Plan zagospodarowania przestrzennego kuleje w polskich miastach

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker