Komentarze I Analizy

Głupie decyzje zapadają na dowolnym szczeblu politycznym [FELIETON]

Mogłoby się wydawać, że decyzje władz samorządowych są mądrzejsze od tych, które podejmuje władza centralna. Samorządowcy są mniej upolitycznieni, bardziej związani z lokalną społecznością. Ich decyzje dotyczą spraw zrozumiałych dla mieszkańców, bo albo otwiera się przychodnie dziecięcą albo muzeum rękodzieła artystycznego. Mało tu ideologii. I dobrze.

Dlatego każda władza z autorytarnymi i centralistycznymi zapędami nie lubi samorządów i chce ograniczać ich kompetencje. Włodarze dużych miast wielokrotnie narzekali, że rząd wyznacza im nowe zadania, ale nie przekazuje środków na ich wykonanie. Władza Zjednoczonej Prawicy wspiera zaś finansowo te samorządy, w których sama ma większość. A więc wspiera swoich. Przykładem jest jakiś tam fundusz rozwoju dróg lokalnych, z którego kasa poszła głównie na drogi, którymi jeździć będą… prawicowi wyborcy.

Wszystko to nie znaczy, że samorządowcy zawsze mają rację, a ich decyzje zawsze racjonalne. Dwa przykłady z minionego tygodnia, o których donosiły media. Dwie decyzje pozornie słuszne, z dobrym uzasadnieniem. Idące wręcz w stronę społecznych oczekiwań, a jednak kompletnie niczemu nie służące, wręcz szkodliwe. Dla równowagi: jedna samorządowa, druga rządowa.

Pierwszy przykład, to zakaz nocnej sprzedaży alkoholu. Przez lata w Podwarszawskim Trójmieście Ogrodów obejmującym Podkowę Leśną, Brwinów i Milanówek, tylko w tej ostatniej miejscowości można było nocą nabyć butelkę ulubionego przez wielu trunku. Było to mocno absurdalne, gdyż wystarczyło przejść kilka ulic, by uwolnić się z obszaru prohibicji. Jednak teraz, decyzją radnych, Milanówek także wprowadził zakaz, w nietypowych godzinach; między północą a szósta rano. Argumentacja radnych była taka, że w nocy po miasteczku kręcą się za flaszką mieszkańcy Podkowy i Brwinowa. Efekt będzie taki, że teraz także mieszkańcy Milanówka kręcić się będą w poszukiwaniu flaszki, ale już tej nielegalnej, dostępnej w melinach. Albo znajdą ościenną gminę, gdzie radni mieli więcej rozumu.

Zobacz także: Wprowadzenie opłat za posiadanie samochodu w miastach jest konieczne [FELIETON]

Podobnie jak w Raszynie, gdzie zakaz jest martwy bo gmina jest właściwie zrośnięta z Warszawą, gdzie żadnej prohibicji nie ma.

Gdyby nie znak przy drodze, nie dałoby się zorientować, że przekroczyliśmy granice miasta. Dosłownie tuż za nią, przy al. Krakowskiej widzę pierwszą Żabkę: – W piątek i weekendy między 22 a 23 mamy tu tłumy. Jak ktoś w Raszynie nie wyrobi się z zaopatrzeniem przed 22, to potem przychodzi tutaj, więc dla nas to zysk – mówi sprzedawca. Po drugiej stronie alei znów jest Raszyn i alkoholu kupić nie wolno – opisuje ten absurd Wyborcza.pl.

A więc to Warszawa jest „winna”, że piją w Raszynie ? Dlaczego więc postępowy prezydent Warszawy nie wprowadzi zakazu w całym mieście? Stołeczny ratusz odrzucił petycję w sprawie wprowadzenia takiego rozwiązania w Warszawie. Miejskie komisje bezpieczeństwa oraz polityki społecznej i rodziny nie wszczęły dalszych prac nad uchwałą. Przeciwko jej wprowadzeniu wypowiadali się politycy Koalicji Obywatelskiej na czele z Rafałem Trzaskowskim, który stwierdził, że nocna prohibicja zakończy się rozkwitem melin w mieście. Byłby to powrót do czasów PRL-u, gdzie epicentrum melin to Stara Praga, zwłaszcza ulica Ząbkowska i Brzeska.

Zobacz także: Wyższy PCC na mieszkania. Nieudolne i szkodliwe plany rządu [FELIETON]

Nie trzeba było nawet wysiadać z taksówki. Z bramy zdewastowanej i obskurnej kamienicy od razu wyłaniał się „ekspedient” i wręczał za stosowna opłatą uzgodnioną ilość flaszek. Starsi warszawiacy wspominają te czasy z sentymentem, a autor tego felietonu z usług sympatycznych meliniarzy korzystał, doceniając w pełni przedsiębiorczość mieszkańców tego urokliwego zakątka Stolicy. Chyba nie o to jednak chodzi, żeby te czasy wróciły. A z funkcjonowania melin jeszcze żadna władza na świecie się nie uporała. Pewnie dlatego żaden rząd nie dotykał się do tej, z góry skazanej na porażkę, sprawy alkoholowej. I tu rzadkie słowa uznania dla całej klasy politycznej.

Przykład drugi. Idący w drugą stronę i pokazujący nadgorliwość rządu. PiS chce odebrać miastom prawo decydowania o tym, ile miejsc parkingowych powinno powstawać przy nowych inwestycjach budowlanych. W ustawie nakazano, że ma być ich 1,5 na jedno mieszkanie, z łaskawym wyjątkiem dla zabudowy śródmiejskiej, gdzie wystarczy tyle, ile jest mieszkań. Miasta sprzeciwiają się takiej regulacji argumentując, że takie nakazy to przejaw polityki prosamochodowej.

Zasada jest prosta – mówi Monika Kozłowska-Święconek, dyrektor biura Zrównoważonej Mobilności w Urzędzie miasta Wrocławia – Im więcej parkingów dla aut, tym więcej ruchu aut. Tak więc zamiast więcej zieleni, będziemy mieli więcej betonu i smrodu.

Faktycznie, miasta inwestowały w transport publiczny i ścieżki rowerowe po to, by ograniczyć ruch samochodów. Rząd chce go zwiększyć. Argument, że nabywcy mieszkań powinni mieć zagwarantowane własne miejsca postojowe jest pozornie słuszny. Pozornie, bo każdy może kupić lokal od takiego dewelopera, który sprzeda mu też jedno, dwa, czy nawet trzy miejsca. Może, ale nie musi, bo miejsca takie nie są w ofercie póki co obligatoryjne. Radykalnie zwiększają jednak koszt inwestycji i koszty jej utrzymania. Nakaz rządowy doprowadzi więc tylko do dalszego wzrostu cen nieruchomości. To, oprócz  większego ruchu ulicznego, jedyne przewidywalne skutki ustawy. Ustawy naruszającej autonomię samorządów i po prostu kompletnie zbędnej.

Wyższy PCC na mieszkania. Nieudolne i szkodliwe plany rządu [FELIETON]

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker