Komentarze I Analizy

NATO w obliczu politycznego kryzysu. Gwarancje dla Polski mogą okazać się na papierze

W związku z waszyngtońskimi obchodami 70 rocznicy utworzenia Paktu Północnoatlantyckiego oraz równoległym spotkaniem ministrów spraw zagranicznych państw tworzących Sojusz światowa prasa sporo pisze o sytuacji w jakiej znalazł się alians wojskowy świata zachodniego. Nie jest to obraz budujący, o czym powinniśmy wiedzieć, bo na tej organizacji budujemy naszą politykę bezpieczeństwa narodowego. Uważamy, że mamy żelazne gwarancje, ale jeśli kryzys będzie narastał mogą się one okazać żelaznymi tylko na papierze.

Alians być może nie jest w stanie kryzysu, ale liczba napięć wewnętrznych i płaszczyzn sporu wskazuje, że do takiego kryzysu może wkrótce dojść. Przykłady? Proszę bardzo. Jak informuje brytyjski Times, powołując się na dwa niezależne źródła informacji, członkowie Sojuszu postanowili o przedłużeniu kadencji Jensa Stoltenberga do września 2020 roku. Powodem takiej decyzji są obawy, że przeciwnym razie koniec kadencji obecnego przewodniczącego zostanie wykorzystany przez prezydenta Trumpa do próby przeforsowania na to stanowisko Amerykanina, czemu jest przeciwna część wpływowych europejskich członków Sojuszu. A przypomnijmy, że następne amerykańskie wybory odbędą się w listopadzie 2020, czyli zmiana miałaby nastąpić w końcówce najpewniej niezwykle ostrej kampanii, kiedy żaden z ubiegających się o urząd z kandydatów, a już z pewnością nie Donald Trump, nie będzie chciał wystąpić w charakterze tego, kto poróżnił Amerykę z jej europejskimi sojusznikami.

Ale to oczywiście nie jedyna oznaka napięć drążących Sojusz. Występując przed audytorium w jednym z waszyngtońskich think tanków, urzędujący turecki minister spraw zagranicznych powiedział, że, jak informuje turecki dziennik Hűrryet, sprawa zakupu przez Turcję rosyjskiego systemu S400 jest zamknięta i nie ma powrotu do tej kwestii. Oficjalne ostrzeżenie, jakie Ankara otrzymała od Waszyngtonu, że jeśli skonsumuje transakcję i rosyjskie systemy służące do zwalczania celów powietrznych znajdą się na tureckiej ziemi, to zostanie ona wykluczona z programu budowy nowej generacji myśliwca F35 nie zmieniły stanowiska Turcji. Mevlüt Çavuşoğlu oznajmił, powołując się przy tym na fakt, iż tak właśnie w telefonicznej rozmowie powiedział prezydent Trump, że administracja Obamy popełniła fundamentalny błąd odmawiając Ankarze sprzedaży systemów Patriot i to co się dzieje obecnie jest po prostu nieodwracalnym skutkiem tamtych decyzji (swoją drogą warto byłoby sporządzić katalog wszystkich fundamentalnych błędów tej chyba najbardziej w powojennych dziejach nieudolnej amerykańskiej administracji). W kuluarach waszyngtońskiej konferencji generał Curtis Scaparrotti powiedział, że technologia F35 jest „kluczowa dla bezpieczeństwa państw NATO” i Sojusz nie może ryzykować, iż tajne informacje dostaną się do Rosji. Turcy proponują aby NATO powołało specjalną grupę roboczą, której zadaniem byłoby sprawdzenie „na miejscu”, iż rosyjskie systemy będą autonomiczne, nie połączone z infrastrukturą NATO, a w związku z tym nie ma zagrożenia, iż rosyjscy instruktorzy, którzy przyjadą instalować system i szkolić jego tureckich operatorów będą mieli dostęp do natowskich baz danych. Ale jak widać tego rodzaju argumentacja nie przekonuje nikogo w NATO.

W tym samym wydaniu tureckiej gazety okolicznościowy artykuł opublikował Chargé d’Affaires amerykańskiej ambasady w Ankarze – Jeffrey M. Hovenier. W tekście tym nie ma niczego nadzwyczajnego, ot taka rocznicowa laurka, używam go przeto w charakterze przykładu. Na co? Na pewną, delikatnie nazwijmy sprawę różnicę w ocenie sytuacji. Otóż amerykański dyplomata pisze, że NATO pierwotnie powołane po to aby prowadzić politykę powstrzymywania Rosji ma dzisiaj również innych równie groźnych potencjalnych przeciwników, których polityka stanowi zagrożenie dla światowego pokoju. I dalej stwierdza, że takim wyzwaniem jest „wzrastająca asertywność polityki Chin, które w sposób agresywny rozbudowują swe polityczne i ekonomiczne wpływy w Europie po to nadwątlić europejską i atlantycką jedność…” Dalej w charakterze zagrożeń przywołuje on politykę Iranu i Korei Pn. Wydaje się, że zarówno w przypadku Turcji, jak i kilku co najmniej państw europejskich pogląd o wyzwaniu jakie NATO rzucają Chiny nie spotkałby się z uznaniem (trudno inaczej np. oceniać niedawna wizytę kanclerz Merkel w Chinach). W przypadku Turcji jest jeszcze kwestia Iranu. I w tym wypadku idzie nie tylko o kwestie syryjskie, ale również relacje gospodarcze. Ta delikatnie sprawę stawiając „różnica perspektyw” dotyczy zresztą nie tylko tego obszaru.

Weźmy choćby pod uwagę Morze Czarne. Niedawno, w wywiadzie dla rosyjskiej Agencji TASS bułgarski wicepremier i minister obrony powiedział, że jego kraj opowiada się za współpracą Rosja – NATO oraz dodał, że na razie „nie ma tematu” wykorzystania przez okręty Paktu bułgarskich baz zlokalizowanych nad tym morzem. Sofia w sposób ewidentny próbuje prowadzić w tym wypadku politykę balansowania – z jednej strony kupuje amerykańskie myśliwce, które mają zastąpić pochodzące jeszcze z czasów sowieckich Migi, a z drugiej, zabiega o to aby rurociąg, odnoga tzw. tureckiego potoku, przebiegał przez jej terytorium. Warto też zauważyć, że kraj nie osiągnął postulowanego przez Waszyngton poziomu 2 % PKB przeznaczanych na obronę. Jest to zresztą problem o szerszej skali – właściwie większość państw, członków NATO, w regionie (za wyjątkiem Rumunii) uprawia podobna politykę „pasażera na gapę”. Władze takich krajów jak Węgry (1,08 %), Czechy (1,11%) czy Słowacja (1,2 %) najwyraźniej inaczej niżli w Warszawie, Wilnie i Tallinie rozumieją kwestie bezpieczeństwa europejskiego. Ale oczywiście w kontekście wydatków największym problemem jest postawa Niemiec, które wbrew zapowiedziom nie tylko nie zwiększają poziomu nakładów, ale wręcz go zmniejszają – właśnie poinformowano, że w 2025 roku nie osiągną oni zapowiadanego wskaźnika 1,5 % PKB, ale raczej trzeba mówić o 1,25 %, czyli takim samym, jak w roku 2018.

I źródłem tej polityki nie jest kwestia braku pieniędzy, bo Berlin ma historycznie rekordowe nadwyżki budżetowe. Chodzi raczej o kwestie polityczne, niechęć niemieckiego społeczeństwa do wydawania pieniędzy na wojsko, niechęć służenia w armii (stąd braki kadrowe i nieobsadzone wakaty) oraz nieskrywane obawy niemieckich elit, że wzrost znaczenia wojska spowodować może przesunięcie nastrojów na rzecz prawicy. Ale generalnie chodzi o inną niźli w Waszyngtonie wizję zagrożeń dla pokoju na świecie. W Berlinie nie owijają tego w bawełnę i wprost mówią, że największym zagrożeniem jest Trump. Taki pogląd nie wpływa na wzmocnienie NATO. Ale chodzi nie tylko o amerykańską administrację. Niemcy zablokowali ostatnio, ku wielkiemu niezadowoleniu Paryża, sprawę sprzedaży zaawansowanych systemów uzbrojenia do Arabii Saudyjskiej.

Sprawa miała związek z zamordowaniem saudyjskiego opozycyjnego dziennikarza, ale decyzja uderza w europejski przemysł zbrojeniowy. Francuzi są niezadowoleni, bo mówią, po co wspólnie pracowaliśmy nad nowoczesnymi systemami broni, wydawaliśmy miliardy euro na badania, jeśli teraz nie chcemy wyników tych nakładów eksportować? Cięcie budżetów obronnych w takich krajach jak Niemcy też nie ożywi tego europejskiego, a we francuskiej gospodarce bardzo znaczącego sektora. Czyli innymi słowy pieniądze wyrzucone w błoto. Podobnie ma się z kwestia armii europejskiej. Francusi chcieliby aby była to formacja par excellence wojskowa – tzn. wydzielone jednostki, wspólne dowództwo (najlepiej oczywiście francuskie), wspólna polityka uzbrojenia, ćwiczenia etc. Niemcy zaś uważają, że wspólna armia europejska to raczej takie pojęcie – klucz, które winno sprowadzać się do lepszej koordynacji i współpracy istniejących armii narodowych. A teraz proponują przeznaczenie więcej pieniędzy na cele połowicznie tylko militarne, tzn. takie które pozwolą siłom NATO na szybsze przemieszczanie się w Europie. Chodzi o lepsze mosty, wyższe wiaduktu, szersze drogi innymi słowy likwidacje komunikacyjnych „wąskich gardeł”, bo to pozwoli oddziałom spieszącym na pomoc zaatakowanym członkom Sojuszu przemieścić się szybciej niźli w czasie obecnie zakładanych 30 dni. Tylko jeśli nie będzie czego przemieszczać, to co nam po tych szerokich drogach i lepszych mostach?

Marek Budzisz

Autor jest byłym dziennikarzem (TVP – Puls Dnia, Życie, Radio Plus), doradcą dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka oraz analitykiem. Obecnie aktywny w biznesie. Z wykształcenia historyk. Prowadzi także blog pt. Wieści z Rosji

Przeczytaj również >>>>
Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker