Mikroretencja lekarstwem na susze i powodzie

Mikroretencja z powodzeniem stosowana jest w wielu krajach. Jak podaje portal Wodociągi Ziemi Cieszyńskiej, w Hiszpanii, kraju o jednej z najniższych sum opadów w Europie, mikroretencji podlega 45% wód opadowych. Tymczasem w Polsce, gdzie retencjonuje się około 6% (według raportu Senatu RP z 2011r.), coraz częściej występują jednocześnie susze i podtopienia. Dlaczego tak jest i czy nikt nie robi nic, by to powstrzymać?
Mikroretencja lekarstwem na susze i powodzie
W poprzednim artykule opisaliśmy, jakie zaszłości historyczne stoją za katastrofalnym stanem gospodarki wodnej w Polsce. W tym opowiemy, jak zaradzić obu problemom, nękającym kraj w dorzeczu Wisły i Odry – powodziom i suszy.
Jak już wspominaliśmy, dawniej nie martwiono się o nadmiar deszczu na nizinach, gdyż letnie ulewy nie bywały nawalne aż tak często, jak obecnie. Budowano za to potężne zbiorniki przeciwpowodziowe w regionach górskich, skąd wiosną spływały miliony litrów wód roztopowych. Dziś jednak śniegu jest coraz mniej, a nawalnych ulew coraz więcej.
Śnieg prawem, nie towarem
Dlaczego nasza sytuacja hydrologiczna, mimo tak ogromnych inwestycji przez ostatnie ponad 100 lat, jest tak zła? Odpowiedź jest pozornie prosta – w wyniku ocieplenia klimatu. Należy jednak ją rozwinąć, by uzyskać pełny obraz nędzy i rozpaczy. Otóż odnotowuje się coraz mniejsze opady w miesiącach zimowych, kiedy parowanie wody z podłoża praktycznie nie występuje – z powodu temperatur oscylujących wokół zera celsjuszowskiego. Śnieg jest znakomitym źródłem nawilżenia dla gleby, gdyż topnieje powoli, dzięki czemu pozwala glebie nasiąknąć życiodajną wodą. Przykładowo wiosną 2021, po wyjątkowo obfitej w śnieg zimie, kiedy już ktoś pokonał strach przed pandemią i wyszedł z domu, mógł z łatwością dostrzec, jak miękka – niczym gąbka – jest gleba na trawnikach. Natomiast coraz wyższe średnie temperatur, także w miesiącach zimowych, powodują opady raczej w formie deszczu (który nie wsiąka tak dobrze), a także zwiększone parowanie. Taka sytuacja miała miejsce choćby zimą 2020 roku, kiedy śnieg w większości regionów Polski spadł może dwa razy w ciągu sezonu, a później na wiosnę eksperci alarmowali o suszy hydrologicznej, którą “złagodzić mógłby jedynie lekki deszcz, padający bez przerwy przez dwa miesiące”.
Zmiana klimatu jest też winowajcą coraz częstszych i dotkliwszych nawałnic w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Coraz gorętsze masy powietrza płynące z południa i ze wschodu stykają się z wciąż chłodnymi masami znad Atlantyku. Im większa różnica temperatur i ciśnienia w ramach tych mas, tym bardziej niszczycielskie są burze, a deszcze ulewne. Z kolei ulewne deszcze po okresach suszy wsiąkają w wyschniętą glebę jeszcze trudniej, co powoduje podtopienia.
Mikroretencja, czyli jak zaradzić temu palącemu problemowi
Oprócz oczywistego sposobu, którym jest odbetonowywanie miast, a który jednak niewiele pomoże w skali kraju, istnieje inny. Mikroretencja, czyli składowanie zasobów wodnych w zbiornikach przy praktycznie każdym gospodarstwie. Już dziś rolnicy stosują ją na niewielką skalę, na przykład zbierając deszczówkę z rynien do beczek, a inni – wykopując oczka wodne. Takie oczko wodne powinno jednak być przy co trzecim gospodarstwie, a każda gmina powinna posiadać własny większy zbiornik retencyjny, szczególnie w ubogich w opady województwach: wielkopolskim, kujawsko-pomorskim i łódzkim, które mimo dobrych gleb zagrożone są pustynnieniem. W szczególności to ostatnie (największym trucicielem i złodziejem wody jest tu Elektrownia Bełchatów z niedawno wybudowanym nowym blokiem w Szczercowie).
Jak podaje portal Wodociągów Ziemi Cieszyńskiej, innym sposobem są systemy drenażowe, które labiryntem rur i pomp odprowadzają wodę z nadmiernie zalanego obszaru do suchszego. Jest to jednak sposób drogi i poza możliwościami finansowymi większości gospodarstw i gmin, jeśli nie zostanie założony specjalny fundusz o odpowiednio wysokim finansowaniu. Kolejna metoda to studnia chłonna, która odprowadza nadmiar wody bezpośrednio do warstwy przepuszczalnej, odpowiednio ją nawilżając. Sprawdza się jednak raczej w przypadku gleb słabo przepuszczalnych i gliniastych.
Natomiast dla miast jedynym rozwiązaniem są systemy drenażowe, połączone z ogromnymi podziemnymi zbiornikami retencyjnymi. Rozwiązanie to jednak piętrzy koszty do niebotycznych rozmiarów, które byłyby nie do pokrycia przez budżety samorządowe.
Mikroretencja — czy ktoś coś z tym robi?
W maju 2020 roku rządowa agencja Wody Polskie ogłosiła dofinansowanie w ramach programu “Moja Woda”. Pieniądze w kwocie 100 mln zł mają być przeznaczone dla gospodarstw domowych i rolnych i wspomagać budowę oczek wodnych i systemów retencji deszczówki. Program ma pokryć nawet 85% kosztów. Tkwi tu jednak haczyk, a mianowicie maksymalna kwota dofinansowania na gospodarstwo to 5 tysięcy złotych. Gdy więc wykonamy proste działanie, dowiemy się, że pieniędzy starczy dla ledwie 20 tysięcy gospodarstw rolnych z 1,4 mln znajdujących się w Polsce. Te 100 mln złotych jest więc nomen omen kroplą w morzu potrzeb.
Inne programy to między innymi: “Miasto z klimatem” – fundusz udzielający grantów samorządom z najlepszymi pomysłami na zagospodarowanie wód opadowych i kształtowanie zieleni miejskiej. “Modernizacja gospodarstw rolnych – obszar nawadniania w gospodarstwie” to program polegający na dofinansowaniu systemów retencji i drenażu do kwoty max 100 tys. złotych na gospodarstwo, wydawane ze środków Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Retencja korytowa to natomiast program kształtowania zasobów wodnych na terenach rolniczych, w ramach którego 60 mln złotych rocznie zostanie przeznaczone na rozbudowywanie przez rolników systemów melioracyjnych, retencjonujących wodę na użytkach rolnych. Prowadzone są też programy na poziomie wojewódzkim. Tak np. w łódzkiem Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeznacza około 4 mln złotych rocznie na dofinansowanie retencji deszczówki w ramach gospodarstw rolnych. Podobne działania prowadzą też wielkie miasta wojewódzkie, ale również małe gminy, jak podbiałostocka Choroszcz.
Problemy powodzi i suszy nie pozostają więc bez odpowiedzi ze strony państwa i samorządów, jednak wciąż do ideału wiele brakuje, co pokazały dobitnie czerwcowe i lipcowe nawałnice, które wywoływały podtopienia i zniszczenia w takich miastach jak Płock, Włocławek czy Kraków. Pozostaje mieć nadzieję, że aktualnie prowadzone programy, choć w połowie zaradzą katastrofom, jakie nas czekają, jeśli nic nie zostanie zrobione.