EuropaGospodarka

Niemcom pali się grunt pod nogami! Tracą konkurencyjność na rzecz Europy Południowej

Gospodarka Niemiec zaczyna tracić to, co ma najcenniejsze - konkurencyjność kosztową, podczas gdy Europa Południowa zaczyna ją odzyskiwać

Artykuły prasowe zostały zdominowane przez gospodarkę Niemiec, powszechnie okrzykniętą jako „chory człowiek Europy”. Wiele zostało już w tej kwestii powiedziane i napisane, lecz odnosimy wrażenie, że jeszcze nie wszystko. Sen z powiek spędza nam bierna reakcja niemieckiego rządu wobec quasi-recesji, co jest dość wyjątkowym zjawiskiem (nawet w ortodoksyjnych Niemczech). Mamy pewne hipotezy, dlaczego tak się dzieje. 

W ostatnich tygodniach wiele portali ekonomicznych rozpisuje się nt. słabnącej gospodarki niemieckiej, po tym jak The Economist wskrzesił starą maksymę Niemiec jako „chorego człowieka Europy”. Przyczyn stagnacji naszego zachodniego sąsiada jest sporo i rozkładają się one zarówno na czynniki strukturalne, jak i cykliczne. Do czynników strukturalnych (czyli trwałych – takich, które wymagają dużych zmian, reform w polityce gospodarczej) zaliczyć możemy napięcia geopolityczne (decoupling z Chinami), negatywne konsekwencje starzenia się społeczeństwa i trudy transformacji energetycznej. Jako czynniki cykliczne możemy wymienić zacieśnienie polityki pieniężnej EBC i kryzys energetyczny.

W rezultacie tych nawarstwiających się cykliczno-strukturalnych akceleratorów stagnacji, ostatnie wyniki ekonomiczne niemieckiej gospodarki są słabe, by nie powiedzieć fatalne. PKB kw/w spada lub pozostaje w stagnacji już trzeci kwartał z rzędu, natomiast PKB r/r skurczył się o 0,3% w I kw. i 0,1% w II kw. (po wyrównaniu sezonowym i kalendarzowym). PMI w sektorze produkcyjnym reprezentującym około jedną piątą gospodarki Niemiec załamał się do 39,1 w sierpniu. W rezultacie wielkość produkcji przemysłowej wciąż pozostaje poniżej poziomu sprzed pandemii. Koniunktura w usługach również się kurczy (PMI dla usług: 47,3). Rynek mieszkaniowy pod naciskiem rekordowych stóp procentowych tkwi w kryzysie. Ceny mieszkań gruchnęły w czerwcu o 13,1% r/r, co stanowi najgłębsze załamanie od 2004 roku.

Niemcy mają jeszcze jeden poważny problem. To inflacja, która wynosi 6,1% r/r i bardzo mozolnie spada do wyznaczonego przez EBC celu inflacyjnego 2%. A zatem, słowem, które trafnie puentuje sytuację ekonomiczną NIemiec jest… stagflacja, choć przy silnym rynku pracy (stopa bezrobocia: 3%), lepszym sformułowaniem będzie quasi-stagflacja.

Niemiecki minister finansów Christian Lindner stwierdził po publikacji danych PKB za drugi kwartał, że wysyłają one „zaskakująco negatywne sygnały”, a następnie dodał: „Nie chcę, żeby Niemcy grały w lidzie, w której będziemy musieli spać na ostatnie miejsca”. Jednocześnie, Lindner mimo obaw o recesję podkreślił, że „wydatki rządowe finansowane długiem podniosłyby jedynie inflację, ale nie wspierałyby wzrostu gospodarczego. Rząd może wydawać tylko to, co zarobi” oraz zapowiedział cięcia wydatków publicznych w celu „walki z inflacją” (źródło: BR24, dostęp: 04.09.2023). Wypowiedzi te odzwierciedlają podejście rządu do prowadzenia polityki gospodarczej w obliczu stagflacyjnego dylematu: 1) zwalczanie inflacji kosztem wzrostu czy 2) zwalczanie stagnacji kosztem inflacji. Niemcy chcą zacieśnić policy mix, jak tylko się da, aby inflacja spadla do celu, a zatem wybierają opcję nr 1. Skutkuje to bezprecedensową sytuacją makro. Jaką?

Poniższy wykres przedstawia wzrost r/r poszczególnych czynników wpływających na produkt krajowy brutto (konsumpcja gospodarstw domowych, konsumpcja rządowa, inwestycje i eksport). Zaznaczam, że nie jest to dekompozycja (po pierwsze dekompozycja pokazuje udział we wzroście w p. proc., po drugie, brakuje importu towarów i usług). Spójrzcie na fazy spowolnienia gospodarczego: w latach 2007-2009, w 2020 roku i obecnie.

Co się rzuca w oczy? Za każdym razem, gdy gospodarka wchodziła w recesję, rząd podnosił wydatki rządowe (nieznacznie, ale jednak), aby krótkookresowo stymulować popyt i inwestycje. Zrobił to w 2008 roku, gdy inwestycje (nakłady brutto na środki trwałe) tąpnęły o 10% i zrobił to w czasie kryzysu pandemicznego, gdy skurczyły się wszystkie czynniki wzrostu (konsumpcja, inwestycje, eksport) poza naszym analizowanym wkładem rządowym. Teraz zaś wydatki rządowe zmniejszyły się o 3,2% r/r w pierwszej połowie 2023 roku, gdy gospodarka tkwi w recesji. Kiedy sektor odpowiadający za ok. połowę PKB kurczy się w tak szybkim tempie, jasne, jest, że przy jednoczesnym spadku popytu wewnętrznego i zewnętrznego oraz spowolnieniu inwestycji, gospodarka musi znaleźć się w recesji. Dlaczego rząd prowadzi bierną politykę gospodarczą?

Niemiecki rząd krótko- i średnio-okresowo wydaje się bardziej cenić stabilność cen, aniżeli stabilność wzrostu, stąd w dylemacie quasi-stagflacyjnym prowadzi restrykcyjną, a nie neutralną bądź ekspansywną politykę fiskalną (zachowuje spójność policy mix). Jedni ekonomiści stwierdzą, że słusznie (w końcu inflacja jest uporczywa), drudzy stwierdzą, że to błąd (gospodarka wchodzi w recesję i potrzebuje inwestycji). Moim zdaniem, to błąd. Po pierwsze stagnacja jest odzwierciedleniem niedoinwestowania wielu sektorów gospodarki, gdy inwestycje sektora publicznego w Niemczech od lat są niskie na tle UE. Po drugie, efekty rekordowego zaostrzenia polityki pieniężnej EBC jeszcze w pełni się nie ujawniły, a już widzimy spadek popytu gospodarstw domowych i spowolnienie inwestycji. W koniunkturze będzie jeszcze gorzej. Tak silna wstrzemięźliwość fiskalna w obliczu mocno jastrzębiego nastawienia EBC nie wydaje się uzasadniona.

Zobacz też: Panattoni zbuduje nowy park logistyczny w Niemczech

Istnieje jednak jeszcze jedna hipoteza, dlaczego Niemcy obawiają się aktywnej polityki gospodarczej. Stoi ona bowiem w sprzeczności z dotychczasowym modelem gospodarczym, który zaczyna się walić. Model ten w uproszczeniu oparty był o dwa fundamenty. Pierwszy fundament to niskie ceny surowców energetycznych sprowadzanych z Rosji. Drugi fundament to utrzymywanie wysokiej konkurencyjności na arenie międzynarodowej. Oczywiście, swoją rolę odgrywają także innowacyjność, wysoka jakość infrastruktury technicznej, rozwinięty kapitał ludzki czy napływ taniej siły roboczej z krajów Europy Środkowo-Wschodniej (choć ten czynnik koreluje z utrzymywaniem konkurencyjności) (na marginesie model ten mocno osłabiają skomplikowany system podatkowy i niekorzystne otoczenie instytucjonalno-prawne in minus – Niemcy w rankingach Paying Taxes i Doing Business Banku Światowego znalazły się poza pierwszą „dwudziestką”).

Pierwszy fundament runął po tym jak Rosja zaatakowała Ukrainę, co po pierwsze gwałtownie podniosło koszty produkcji (szok cen energii), po drugie wywarło presję, aby rząd rozpoczął dywersyfikować źródła energii z tanich paliw kopanych sprowadzanych z Rosji na odnawialne źródła energii (OZE) w obliczu, gdy Niemcy właśnie zapowiedziały politykę Atomausstieg (odejścia od atomu). To kosztuje, zmniejsza wydajność i osłabia konkurencyjność przemysłu.

Drugi fundament jest blisko zapaści, ponieważ polityka wewnętrznej dewaluacji (inaczej: deflacyjna lub oszczędnościowa) krajów Europy Południowej po globalnym kryzysie finansowym (w skrócie: GFC) sprawiła, że konkurencyjność międzynarodowa Niemiec się pogarsza. Polityka deflacyjna prowadzona we Włoszech i Hiszpanii (także w Portugalii i Grecji) spowodowała oczekiwaną stagnację płac (choć koszty społeczne tego instrumentu były ogromne) oraz poprawę konkurencyjności cenowej kosztem Niemiec. Od 2010 roku godzinowe koszty pracy rosły zdecydowanie wolniej we Włoszech i w Hiszpanii w porównaniu do naszego zachodniego sąsiada. W rezultacie czynnik, który na początku tej dekady napędzał niemiecką gospodarką (poprawa konkurencyjności poprzez relatywnie niską dynamikę kosztów pracy), teraz ją osłabia na rzecz Europy Południowej. Paradoks polega na tym, że to między innymi Niemcy forsowały politykę austerity w krajach GIPS (Grecja, Włochy, Portugalia, Hiszpania).

Zobacz też: Strefa euro: podaż pieniądza spada, recesja stała się niemal pewna

Zauważmy, że zmiana nominalnych jednostkowych kosztów pracy (nominal unit labour cost), czyli stosunek kosztów pracy do wydajności pracy, jest zdecydowanie wyższa w Niemczech (44,1%) w porównaniu do Włoch (23,9%), Hiszpanii (12,6%), Grecji (11,6%) czy nawet średniej w strefie euro (31,4%) w okresie Q1 2008 – Q1 2023. To efekt z jednej strony wyższej dynamiki kosztów pracy (wyższy licznik w relacji kosztów do wydajności), a z drugiej strony stagnacji produktywności po GFC (ograniczony wzrost mianownika). Rezultat, jest taki, że konkurencyjność kosztowa Niemiec słabnie – szybciej rosną koszty pracy, niż wydajność.

Niemcy stały się więc zakładnikiem forsowanej przez siebie polityki wewnętrznej dewaluacji w gospodarkach Europy Południowej. Polityka gospodarcza nastawiona na stagnację płac i świadczeń doprowadziła po wielu latach bólu społecznego do stopniowego odzyskiwania konkurencyjności międzynarodowej w krajach GIPS (zwróć uwagę na boom w inwestycjach typu greenfield) kosztem Niemiec. Nasz zachodni sąsiad traci to, co ma najcenniejsze – wysoką konkurencyjność na arenie międzynarodowej.

Polski przemysł tkwi w recesji. Jest gorzej, niż w strefie euro

 

Wszelkie prawa do treści zastrzeżone.

Gabriel Chrostowski

Analityk makroekonomiczny, w wolnych chwilach uprawiający piłkę nożną oraz biegi krótko- i długodystansowe

Polecane artykuły

Back to top button

Adblock Detected

Please consider supporting us by disabling your ad blocker